Zagrałem na lewej obronie i na niej występowałem też w innych swoich meczach z orzełkiem na piersiach, ale zdarzały się też mecze na prawej obronie, gdy do kadry powoływany był Zygmunt Anczok. Tak na przykład graliśmy z Luksemburgiem w Krakowie, gdzie wygraliśmy 8:1, a Włodek Lubański strzelił 5 goli.
Zawsze jednak grałem od początku do końca. Tak było też w pamiętnym dla mnie meczu z Holandią już w 7 maja 1969 roku w Rotterdamie, bo przy stanie 0:0, w ostatnich sekundach meczu, niepotrzebnie wybiłem piłkę na rzut rożny, po którym straciliśmy gola. W „Sporcie” nawet trener Ryszard Koncewicz wypowiedział się, że przegraliśmy po błędzie Latochy.
Dlatego Kalocsay powiedział mi od razu, że na następny mecz reprezentacji nie pojadę i miałem wystawione L-4, a pojechał za mnie Antoni Piechniczek i wpadł „na karuzelę”, bo Bułgaria wygrała z nami 4:1. Co prawda później w rewanżach i z Holandią, którą w Chorzowie pokonaliśmy 2:1 i Bułgarią, z którą w Warszawie wygraliśmy 3:0 już zagrałem, ale ten gol i punkt stracony w Rotterdamie zadecydował o tym, że nie pojechaliśmy na mistrzostwa świata w 1970 roku do Meksyku.
Z austriacką emeryturą
50 lat temu za to Henryk Latocha uczestniczył w największym klubowym sukcesie polskiej drużyny, bo Górnik Zabrze doszedł do finału Pucharu Europy Zdobywców Pucharów.
– Zaczęliśmy od pokonania Olympiakosu Pireus, a potem przeszła na kolej na: Rangersów Glasgow, Lewskiego Sofia i AS Roma, którą wyeliminowaliśmy po dramatycznym remisowym trójmeczu, zakończonym losowaniem w Strasburgu.
Tak doszliśmy do finału z Manchesterem City, z którym przegraliśmy 1:2. To były mecze, przed którymi czuliśmy napięcie, ale gdy wychodziliśmy na boisko to wszystko mijało i każdy wiedział co ma robić. Na boisku byliśmy prawdziwym zespołem.
Wszyscy walczyli i taką atmosferę jak wtedy to miałem jeszcze później w Rapidzie, do którego w 1973 roku trafiłem niestety tylko na pół roku. Odchodziłem z Górnika, gdy był już w Zabrzu Zygmunt Anczok, a dla mnie i Huberta Skowronka menadżer zaproponował kluby w Austrii. Pojechaliśmy do Wiednia i okazało się, że na mnie klub nadal czeka, a dla „Kikiego” już oferta jest nieaktualna, bo liga ruszyła i już wzięli kogoś innego. Mnie natomiast, bez treningu, bez sprawdzianów, od razu wystawiono do składu, a przecież to była czołowa drużyna austriackiej ekstraklasy.
Grali tam tacy zawodnicy jak Gerhard Sturmberger, który miał wtedy ponad 40 meczów w reprezentacji Austrii, a Hans Krankl zaczynał swoją wielką karierę. Grał tam też August Starek, który do Rapidu przyszedł z Bayernu Monachium. W reprezentacji Austrii grali też Karl Ritter czy niemieccy skrzydłowi Herbert Gronen i Bernd Lorenz, a na mojej pozycji prawego obrońcy był młodzieżowy reprezentant Niemiec Emil Krause, który płakał jak wypadł ze składu więc kilka razy powiedziałem, że jestem kontuzjowany, żeby on mógł grać.
Skład był naprawdę dobry i potwierdziliśmy to remisując w Mediolanie z AC Milan w Pucharze Europy Zdobywców Pucharów. Niestety w rewanżu u nas przegraliśmy 0:2. Moja wiedeńska przygoda, choć kontrakt był podpisany na dwa lata, trwała jednak krótko. Wszystko dlatego, że po rundzie jesiennej przyjechałem do Polski, żeby wyrobić paszport na cały świat, bo Rapid miał w planie wyjazd na towarzyskie mecze do Hong-Kongu, a ja miałem paszport tylko na kraje europejskie.
Przyjechałem więc do Polski i oddałem paszport w Tychach, bo takie były przepisy. Kazano mi czekać więc czekałem, ale się nie doczekałem. Nawet interwencja Mariana Olejnika, z którym pojechałem do Warszawy nic nie dała, bo w Tychach oddali mi ten dotychczasowy paszport.
W dodatku okazało się, że Austriacy uznali, że zerwałem kontrakt i tylko uregulowali moją wypłatę za pół roku, a na moje miejsce sprowadzili kogoś innego. Zostałem więc w domu, a później grałem jeszcze dwa lata w GKS-ie Katowic, z którego w 1977 roku przez Francję trafiłem do Austrii, choć planowałem wyjazd do Chicago. Włodek Lubański załatwił mi bowiem zaproszenie do USA, ale nie dostałem wizy więc na paszport, który miałem pojechałem do Jerzego Wilima.
On grał wtedy w Stade Rennais, ale ponieważ kończył się mu kontrakt to już nie był w kadrze. Chodziłem więc z nim na takie wewnętrzne treningi i jeździliśmy po Francji na mecze polskich piłkarzy grających we Francji z III-ligowymi drużynami.
Na jednym z takich meczów spotkałem Roberta Gadochę, na innym Jana Banasia, który podpowiedział mi, że skoro Antoni Brzeżańczyk, nasz trener z Górnika, jest w Rapidzie to może tam mnie będą chcieli. Rapid mnie jednak nie chciał, ale pozwolił mi trenować ze swoją drużyną i załatwił mi kontrakt w II lidze i tak trafiłem do Polyar Kittsee, który był moim ostatnim klubem w profesjonalnej piłce. Jego właścicielem był Polak, który miał dużą firmę. W niej byłem prowadzony, a gdy firma zbankrutowała, a klub zaczął dołować, to jako członek związków zawodowych dostałem odszkodowanie i przeszedłem na austriackie bezrobocie.
Wtedy przez rok jeździłem na rozmowy kwalifikacyjne, ale ponieważ mam wykształcenie średnie górnicze, to nie było dla mnie pracy. Wreszcie zatrudniono mnie jako trenera, a później pracowałem w innych zawodach i w końcu przez dziesięć lat jako magazynier przyjęcia towaru w OBI doczekałem emerytury.
Jako austriacki emeryt wróciłem do domu. Znowu jestem więc w Bieruniu i jeżdżę na mecze Górnika Zabrze kibicując podopiecznym Marcina Brosza. Utrzymuję też kontakt z dawnymi kolegami z boiska, a jak się już spotkamy, albo zdzownimy – z tymi którzy są zagranicą – to rozmawiamy godzinami, bo naprawdę mamy co wspominać.