Nie słyszałem, żeby jakiś ważny piłkarz lub trener spytany o futbol kobiet wypowiadał się o nim lekceważąco, a kiedyś tak było. Dziś już nie, z co najmniej dwóch powodów: poziom gry w wielkich imprezach jest bez zarzutu, a krytyka mogłaby spowodować posądzenie o seksizm.
Codzienna ligowa piłka kobieca wciąż wymaga od widzów zrozumienia i cierpliwości (męska zresztą też), ale mecze mistrzostw Europy, świata lub igrzysk olimpijskich z udziałem Angielek, Niemek, Holenderek, Amerykanek, Kanadyjek, Brazylijek czy Japonek to już kawał dobrego futbolu.
Jestem ekspertem w dziedzinie stosunków z piłkarkami. Spędziłem nawet noc z całą drużyną Polonii Polam w rozklekotanym autobusie
Oczywiście jeśli ktoś chce przykładać do tego miarę męską, to znajdzie dziurę w całym, na tej samej zasadzie jak w każdej innej dyscyplinie (z wyjątkiem jeździectwa – jedynego olimpijskiego sportu, w którym kobiety rywalizują z mężczyznami). Iga Świątek przegra z każdym tenisistą z polskiej czołówki, podobnie jak ze swoimi kolegami przegrają najlepsze siatkarki czy koszykarki. Kobiety biegają wolniej od mężczyzn i ustępują im siłą fizyczną, ale kiedy grają między sobą, to czasami wyczyniają cuda, jak Brazylijka Marta, Japonka Homare Sawa, Chinka Sun Wen, Amerykanki Mia Hamm (na przełomie wieków) czy Megan Rapinoe.
Nie wiem, z czego to wynika, ale „baby są jakieś inne”. Potrafią założyć nogę na nogę i jeszcze opleść stopą łydkę. Facet w życiu tak nie usiądzie. Mają jakąś niewyobrażalną miękkość stawów biodrowych, więc kiedy przeprowadzają przedmeczową rozgrzewkę, to mężczyzn na trybunach od samego patrzenia bolą mięśnie.