I powinni. Przez godzinę mieli przewagę jednego zawodnika, mogli robić co chcieli. Ale nawet w takich okolicznościach nie tylko nie potrafili wyprowadzić przeciwnika w pole, to jeszcze narażali się na kontry, mogące zakończyć się stratą. Nawet Duńczycy nie mieli tylu sytuacji pod polską bramką co osłabieni Ormianie.
Niby wszystko było tak, jak trzeba. Jakub Błaszczykowski zamiast Łukasza Piszczka na prawej obronie gwarantował bezpieczeństwo. Łukasz Teodorczyk zajmujący miejsce Arkadiusza Milika też był logicznym wyborem trenera. I grał dobrze, a gdyby towarzyszył Robertowi Lewandowskiemu częściej, być może korzyść ze współpracy byłaby większa. Tyle że trener wcześniej takiego ustawienia nie próbował.
Ormianie, w przeciwieństwie do Duńczyków, bronili się na swojej połowie więc szybkość Kamila Grosickiego tym razem nie została wykorzystana. Maciej Rybus na drugim skrzydle też nie stanowił dla przeciwników zagrożenia. Jednak największym problemem był środek pomocy. Niestety, nic się pod tym względem nie zmienia. Piotr Zieliński nawet w meczu z prosto grającymi przeciwnikami niczym szczególnym się nie wykazał i oby nie pozostał wiecznym talentem. Grzegorz Krychowiak był pierwszym hamulcowym.
Krychowiaka tłumaczy to, że nie gra regularnie w klubie. Adam Nawałka konsekwentnie w niego wierzy i - chociaż może tego nie powie - doznaje zawodu. Aktem desperacji trenera było natomiast wpuszczenie na boisko w trudnej sytuacji dla drużyny Bartosza Kapustki. On w Leicester w ogóle nie gra więc trudno się dziwić, że tracił piłkę i nie wyczuwał rytmu.
Wszyscy zachowywali się na boisku tak, jakby zwycięstwo należało im się z definicji i nie trzeba o nie walczyć. Grali wyjątkowo wolno i bardzo schematycznie. Oczywiście trudno jest sforsować obronę, utworzoną z dziewięciu czy dziesięciu graczy, ustawionych na linii pola karnego lub głębiej. Ale reprezentacja aspirująca do czołówki Europy powinna mieć wiele pomysłów i wariantów ataku. Polacy nie oddali też ani jednego celnego, groźnego strzału zza pola karnego.