Prezes PSG Nasser Al-Khelaifi dzień przed meczem usłyszał od wściekłych kibiców Barcelony, że jest złodziejem, bo chce im zabrać Leo Messiego. Ale czy Paryż rzeczywiście potrzebuje Argentyńczyka?
Messi pewnym strzałem z rzutu karnego (podyktowanym za faul na Layvinie Kurzawie na Frenkiem De Jongu) dał co prawda Barcelonie prowadzenie, ale później przedstawienie skradł drugi pan M. - Kylian Mbappe.
To on po akcji jak z gry komputerowej, pięknej asyście Marco Verrattiego i przytomnym dryblingu w polu karnym wyrównał na 1:1, to on co rusz wzbudzał alarm w katalońskiej obronie i sprawił, że PSG nawet bez kontuzjowanych Neymara i Angela Di Marii wzięło rewanż za upokorzenie, jakiego doznało w 2017 roku na tym samym stadionie, wypuszczając z rąk czterobramkową przewagę po pierwszym spotkaniu.
To był wieczór Mbappe, który skompletował hat tricka, ale w zespole z Paryża trudno było znaleźć słabe punkty. W przeciwieństwie do Barcelony, której głównym pomysłem jest nadal podanie do Messiego i czekanie na to, co zrobi Argentyńczyk. To przestało już działać.
Blisko ćwierćfinału jest także Liverpool. Wystarczyło pięć minut w Budapeszcie, by mistrzowie Anglii udowodnili, że nawet z największych kryzysów potrafią wyjść obronną rękę. Mimo plagi kontuzji i serii rozczarowujących wyników w Premier League piłkarze Juergena Kloppa pokonali RB Lipsk. Błędy przeciwników wykorzystali Mohamed Salah i Sadio Mane.