Kilkadziesiąt sekund zabrakło w sobotę Szkotom do pokonania Anglików i przedłużenia szans na awans do przyszłorocznego mundialu.
Trener gospodarzy Gordon Strachan wyglądał na najbardziej zawiedzionego człowieka na stadionie Hampden Park w Glasgow. Po ostatnim gwizdku sędziego cisnął butelką o ziemię, w drodze do szatni kręcił głową z niedowierzaniem. Dziesięć minut wcześniej wziąłby pewnie remis w ciemno, ale po tym, co wydarzyło się w końcówce spotkania, łatwo zrozumieć jego rozczarowanie.
Szkoci przegrywali po ładnej indywidualnej akcji Aleksa Oxlade'a-Chamberlaina. Do odwrócenia losów meczu wystarczyły im jednak zaledwie trzy minuty i dwa rzuty wolne. Wykonał je ze stoickim spokojem i chirurgiczną precyzją Leigh Griffiths.
Napastnik Celtiku długo czekał na te bramki, w reprezentacji debiutował już pięć lat temu. Będzie miał co opowiadać dzieciom. Wspomnienia byłyby jeszcze lepsze, gdyby w doliczonym czasie jego koledzy z obrony zdołali upilnować Harry'ego Kane'a. Król strzelców Premier League wyszedł do podania Raheema Sterlinga jak rasowy snajper, przystawił nogę do piłki i doprowadził do wyrównania.
Anglicy są wciąż niepokonani i przewodzą stawce w grupie F, ale ich przewaga nad Słowacją (2:1 z Litwą) i Słowenią (2:0 z Maltą) stopniała odpowiednio do dwóch i trzech punktów. Szkocji pozostała walka o baraże.