Większość kibiców emocjonuje się eliminacjami Ligi Mistrzów i startem niektórych lig. Przede wszystkim jednak transferami – czy Neymar zostanie w Barcelonie, czy pójdzie do PSG. Czy granica 200 milionów euro za piłkarza zostanie już przekroczona, czy jeszcze trzeba będzie poczekać. Ile w sumie wydał klub X, jak bardzo wzmocnił się Y. Tymczasem w cieniu tego zamieszania odbywają się mistrzostwa Europy kobiet organizowane przez UEFA.
Szkoda, że w cieniu. Futbol kobiecy rozwija się w szybkim tempie, a zawodniczki są coraz lepsze. W większości europejskich krajów ligi kobiece przyciągają na trybuny coraz więcej kibiców. W poprzednim sezonie finał Pucharu Anglii rozgrywany był na Wembley, a 35 tysięcy kibiców oglądało zwycięstwo 4:1 drużyny Manchesteru City z rywalkami z Birmingham.
Na inaugurację ME stadion w Utrechcie wypełnił się niemal po brzegi (23 750) a kibice dopingowali Holenderki, które wygrały 1:0 z Norweżkami.
To wciąż nie są liczby, które by powalały na kolana, do tego mają się nijak do owianych dziś legendą początków kobiecego futbolu. W 1921 roku zespół o nazwie Dick, Kerr's Ladies – w teorii pracownic fabryki amunicji w Preston, w praktyce kobiecej reprezentacji Anglii – pokonał 2:0 reprezentację Francji, a na trybunach Goodison Park zgromadziło się ponad 50 tysięcy kibiców.
Był to mecz charytatywny, zbierano pieniądze na poszkodowanych w trakcie I wojny światowej marynarzy. Pomimo tego frekwencyjnego sukcesu rok później angielska federacja (FA) zakazała kobietom korzystać ze stadionów i boisk, na których grały męskie kluby zrzeszone w FA. Zakaz został zniesiony dopiero w 1971 roku.