Legia powtórzyła to, co niedawno zrobiła w Lubinie. Tam pierwszą bramkę strzeliła w 6. minucie, a po 19 minutach prowadziła z Zagłębiem 3:0. Skończyło się na 4:0 i czterech golach Tomasa Pekharta. Tym razem Pekhart strzelił dwa, a 3:0 legioniści prowadzili po kwadransie.
Pogoń ma znacznie więcej atutów niż Zagłębie. W 21 meczach straciła tylko 13 bramek – najmniej w ekstraklasie. Nawet po spotkaniu w Warszawie jest pod tym względem najlepsza. I oto zawodnicy takiej linii defensywnej dają sobie wbić cztery bramki w pół godziny. Gdybyśmy ich nie znali, powiedzielibyśmy, że to grupa kolegów, zebranych w ostatniej chwili, którzy nigdy wcześniej razem nie grali.
Legia nie pokazała niczego wyjątkowego. Wystarczyło, że przerzucała piłkę z jednego skrzydła na drugie i z powrotem. Josip Juranović z prawej strony i Filip Mladenović z lewej biegali swobodnie, nikt im nie przeszkadzał w dośrodkowaniach. A kiedy już piłka trafiła pod bramkę, stoperzy Pogoni patrzyli jak Pekhart, a nawet Mateusz Wieteska zdobywają łatwe gole.
23. kolejka
Każdy, kto grał w piłkę wie, że są takie mecze, w których jednym udaje się wszystko, a drugim nic, i niewiele można na to poradzić. To był w pierwszej połowie właśnie taki przypadek. Kiedy w przerwie zawodnicy Pogoni ze sobą porozmawiali, a na boisku się przegrupowali, mecz wyglądał już zupełnie inaczej. Po czterech kolejnych bramkach Legii dwie strzeliła Pogoń.
Legia bywa nazywana „polskim Bayernem", jednym z przejawów jej finansowej przewagi nad konkurentami są na większości pozycji zawodnicy lepsi niż w innych klubach. Nawet jeśli w skali europejskiej są przeciętni (włącznie z liderem listy strzelców Tomasem Pekhartem), to na ekstraklasę wystarczy.