Transfer do Catanii był niezrozumiały. Do Legii pod koniec ubiegłego sezonu zgłosili się działacze klubu z Sycylii, który szykował się do walki o utrzymanie w Serie A. W Warszawie nikt tego piłkarza nie chciał zatrzymywać, a gdy Włosi zaproponowali 500 tysięcy euro – trudno było nie skorzystać z okazji. W tamtej lidze nie sprawdzili się już lepsi, jak ostatnio Radosław Matusiak, nic dziwnego, że w powodzenie Augustyna nikt nie wierzył.
W Legii pamiętają go jako człowieka, który nie umiał przegrywać. Nie chodziło o to, że nie radził sobie po porażce drużyny w którymś z czterech meczów ligowych, w jakich wystąpił. Nie radził sobie z przegraną walką o piłkę na treningu i przegranym sprincie od słupka do słupka – myślał, że będzie najlepszy we wszystkim, co robi. Mało kto go lubił, a sam Augustyn uważał się za najbardziej skrzywdzonego piłkarza na świecie.
[srodtytul]Bez pokory[/srodtytul]
– O tym, że umie grać, byłem przekonany. Sam jeździłem do Anglii, gdy trenował z pierwszą drużyną Boltonu, ale występował w drugiej, bo Sam Allardyce zaczynał skład od tych, którzy skończyli 30 lat. O Augustynie świetnie wypowiadał się Ivan Campo, który przecież grał w Realu Madryt, w Boltonie ćwiczył z nim także Cesar, były stoper Deportivo La Coruna, i także on zachwalał mi młodego Polaka – mówi Mirosław Trzeciak, były dyrektor sportowy Legii.
Najbardziej Augustynem zachwycał się jednak sam Augustyn. Do Warszawy przyjechał po to, by wygrać rywalizację z Dicksonem Choto i Inakim Astizem. Wierzył w swoją pierwszoplanową rolę, był arogancki, a na treningach tak brutalny, że nikt nie chciał z nim ćwiczyć.