Zanim zaczęło się najważniejsze ligowe spotkanie europejskiego futbolu, piłkarze obu drużyny stanęli po swoich stronach boiska, objęli się ramionami. Niektórzy, jak Sergio Ramos, przez minutę ciszy patrzyli w niebo. Gdy minęła, kamery pokazały stojącego przy ławce rezerwowych Jerzego Dudka. To polski bramkarz Realu poprosił o taki gest i o czarne opaski na rękawach koszulek. Grali z nimi w sobotę również polscy piłkarze w Bundeslidze: Kuba Błaszczykowski z Borussi Dortmund i Łukasz Podolski z FC Koeln, który paszport ma niemiecki, ale Polskę w sercu.
Pierwszy raz zdarzyło się, że Barcelona wygrała dwa mecze z rzędu na Santiago Bernabeu. Ale to było zupełnie inne zwycięstwo niż 6:2 przed rokiem. Wtedy zagrała na Camp Nou hymn na część pięknego futbolu. Tym razem - na cześć samej siebie, wierności swojemu stylowi, byciu zespołem. "To jest era Barcelony, drużyny przekraczającej siebie w obliczu kolejnych wyzwań. I ta Barca nie ma końca. Żeby pokonać bezsilny Real, nie potrzebowała Leo Messiego w niebiańskim wydaniu. Wystarczyła jej fascynująca współpraca wszystkich piłkarzy" - napisał "El Pais". Messi strzelił pierwszego gola, w 32. minucie, tę bramkę która zmusiła Real do poddania się, ale zadania w Barcelonie były rozdzielone wszystkim po równo. Inaczej niż w Realu, gdzie każdy kto miał piłkę przy nodze szukał wzrokiem Cristiano Ronaldo. Jak napisał jeden z komentatorów, Barcelona uzbroiła wszystkich swoich ludzi, a Real miał jedną bombę, ciągle straszył że jej użyje, i nic z tego nie wyszło. Cristiano, kilka razy zatrzymany przez Gerarda Pique, trzymany na prawej stronie w ryzach przez Carlesa Puyola i Daniego Alvesa, z czasem coraz mniej ryzykował, strzelał byle strzelić.
Na jego starcie z Messim czekano najbardziej. Gdy przywitali się przed meczem, Argentyńczyk puścił do niego oko i uśmiechnął się. Ale potem był bezlitosny w pokazywaniu, dlaczego to on jest dziś najlepszym piłkarzem świata. Strzelił Realowi już siódmego gola, Cristiano nie strzelił jeszcze Barcelonie żadnego, ani grając w Manchesterze, ani w Realu. "Messi ciągle myśli na boisku, jak rozwiązać problem, a Cristiano - jak to wypadnie w kamerze. Pokazał w tym meczu całą bezużyteczność "futbolu Nike", tego sportu samotników, który się uprawia dla filmów reklamowych. A Messi jest największy, wyjątkowy, bo wie że nie jest sam. To go czyni nieosiągalnym dla innych" - komentował dla "El Pais" argentyński dziennikarz, który miał w tym meczu porównywać dwóch napastników swojej reprezentacji, Messiego i Gonzalo Higuaina. Porównać się ich nie dało, bo Higuain był tylko numerem w składzie. Na boisku gdzieś zaginął.
Messi też na początku meczu był nieswój, ale obudził się po kolejnym starciu z Sergio Ramosem, grającym w sobotę nonsensownie ostro. Po rzucie wolnym Messi podał do Xaviego, ruszył do przodu, dostał piłkę z powrotem w polu karnym i już przyjmując ją na klatkę piersiową zostawił za sobą ostatniego obrońcę, Raula Albiola. Strzelił do bramki obok niego i Ikera Casillasa. W drugiej połowie z Xavim powtórzyli taką akcję, ale wtedy Casillasowi udało się obronić. Bramkę na 2:0 strzelił Pedro, po kontrataku, po ziemi, obok bramkarza. Podawał znów Xavi.
Barcelona jest pierwszą drużyną, która wygrała w tym sezonie na Santiago Bernabeu. Prowadzi w tabeli z przewagą trzech punktów, ale właściwie czterech, bo ma też lepszy bilans spotkań z Realem, a to on będzie decydujący, gdy dwa zespoły skończą sezon z równą liczbą punktów. Dla Realu najgorsza była nie strata prowadzenia w lidze, czy dwóch goli, ale własna niemoc. "Kolejna lekcja, a Real się nie uczy - triumfuje katalońskie "Mundo Deportivo", podkreślając, że choć było mniej goli niż przed rokiem, to nieuchronność zwycięstwa gości - taka sama. "Nie trzeba strzelać sześciu, żeby narzucić swoje porządki". Związana z Realem "Marca" zdradza, że trener Manuel Pellegrini nie ma już żadnych szans, żeby zachować posadę, choć został mu jeszcze rok kontraktu. Wielu kibiców jest jednak za Pellegrinim, uważają że powinien dostać więcej czasu i więcej władzy, bo na razie Real jest ciągle raczej tworem prezesa i działu marketingu, a nie trenera. Gdy kibice zaczęli wychodzić ze stadionu na kilka minut przed końcem spotkania, kamery pokazały jak jeden z nich w gniewie zdejmuje i zwija koszulkę Realu. Z numerem 9, tym z którym gra Ronaldo.