Spodziewał się pan, że właśnie teraz dostanie powołanie do reprezentacji Polski?
Kamil Kosowski
: To była gigantyczna niespodzianka, myślałem, że selekcjoner sprawdzi raczej mojego klubowego kolegę Marka Zieńczuka. Przecież nie znalazłem się nawet na liście 28 zawodników, spośród których miała być wybierana kadra. Wiem, że jestem tu dlatego, że kontuzję leczy Jakub Błaszczykowski, i chociaż życzę mu jak najlepiej, dla mnie jest to szansa ponownego zaistnienia w reprezentacji.
Okazuje się, że do kadry bliżej jednak z polskiej ligi niż z zagranicy...
Na to wychodzi. Decydując się na grę w Wiśle Kraków, miałem jeden główny cel – wrócić do reprezentacji. Dałem sobie na to rok i gdybym do czerwca nie został przez Beenhakkera dostrzeżony, nie wiedziałbym, co robić dalej. Nie wyobrażam sobie gry w innym polskim klubie, a na razie nic nie wskazuje na to, że umowa Wisły ze mną zostanie przedłużona. Za granicę się nie pcham. Czterech lat, które spędziłem w zachodnich ligach, nie uznaję ani za udane, ani za przyjemne.