Praca na pierwszym miejscu

Feyenoord to jest ciągle ukochany klub Ebiego, dom, to często podkreśla. Tak jak Rotterdam pozostał miejscem, w którym ma najwięcej kolegów

Aktualizacja: 20.11.2007 03:22 Publikacja: 20.11.2007 03:01

Praca na pierwszym miejscu

Foto: Przegląd Sportowy

Rz: Uważa się pan za surowego ojca?

Włodzimierz Smolarek: Ebi uważa mnie za surowego, tak przynajmniej zawsze mówi. Ja myślę, że jestem po prostu rozważny.

A na czym polega różnica?

Trzeba wiedzieć, kiedy być dla niego surowym, a kiedy lepiej powiedzieć: OK, Ebi. Wolisz decydować sam, to rób w tej sprawie, jak ci serce dyktuje.

Z Ebim często trzeba było surowo?

Gdy był nastolatkiem, był najbardziej krnąbrny. Z dziećmi w ogóle jest najtrudniej, gdy mają 15 – 16 lat, bo nie wiadomo: już przykładać taką miarę jak do dorosłych czy jeszcze trzymać pod kloszem. One się już wtedy uważają za dorosłych, my je jeszcze za dzieci. Jak się w tym czasie dobrze nimi pokieruje, pozwoli dojrzeć, nauczy odpowiedzialności za siebie, to potem już idzie dość gładko.

I z Ebim tak się udało? Bo w Holandii dzieci są jednak znacznie bardziej rozpuszczone niż w Polsce...

Ale on ma polską krew. Wiadomo, w Holandii spędził większość życia, nasiąknął tą mentalnością, ale pozostał sobą. W głowie mu nie namieszali. Wie, kim jest, na co go stać i co ma robić. A dzisiaj ma już 26 lat i rodzice niczego nie mogą mu kazać, co najwyżej podpowiedzieć. Jest wolnym człowiekiem.

Jest pan trenerem młodzieży w szkółce Feyenoordu, w której Ebi uczył się futbolu. We wszystkim, czego w tej szkole uczą, jest dobry czy coś trzeba poprawić?

BEZPŁATNY WEBINAR

Dowiedz się, jak łatwo i prawidłowo rozliczyć PIT za 2024 rok.

Zapisz się

Nie widzę, żeby miał z czymś problemy. Jego największa siła to technika i umiejętność ustawiania się. On ma ten dar, że bardzo dużo widzi. Nie tylko piłkę, ale też kolegów, słabości rywala. Wie, gdzie ma się znaleźć.

Leo Beenhakker mówił niedawno, że Ebi jest zupełnie nieprzewidywalny w pozytywnym sensie. Trener nie wie, co Ebi zaraz zrobi, Ebi też, ale na szczęście przeciwnik również nie.

Bo Ebi sprawia na boisku wrażenie, że rusza się wolno, ale to jest zwodnicze, bo on cały czas jest w rytmie. Rozgląda się, szuka jakiejś luki. Przecież tak właśnie padła pierwsza bramka w meczu z Belgią. Widział kilka razy, jak obrońcy belgijscy podają do swojego bramkarza, obserwował ich mowę ciała. Gdy kolejny raz zobaczył, jak Vertonghen podnosi głowę i szuka wzrokiem Stijnena, już wiedział, w którym momencie ma się rzucić do przodu. I złapał Belgów w pułapkę.

Musiało mu być podwójnie przyjemnie, bo Vertonghen jest z Ajaksu, a Ebi ma w sercu Feyenoord.

To jest ciągle jego ukochany klub, dom, to często podkreśla. Tak jak Rotterdam pozostał miejscem, w którym ma najwięcej kolegów. Feyenoord to specyficzne miejsce, tu zawsze na pierwszym miejscu jest praca, a nie gwiazdorstwo. Od czasu, gdy Ebi tu trenował, szkolimy młodzież tak samo. W ośrodku Varkenoord nie uczy się tylko futbolu. Tu się od dzieci wymaga czegoś więcej. Właśnie odpowiedzialności życiowej, tego, żeby poważnie traktowały swoje obowiązki również poza boiskiem. Nie ma tak, że jak dobrze kopiesz piłkę, to już możesz książki i naukę zostawić z boku. Kto się nagle opuszcza w szkole, ten ma zakaz przychodzenia na treningi.

Ebi ma problem z trenerami. Nie każdy od razu dostrzegał w nim wielki talent, Ruud Gullit nie zobaczył go w ogóle. Leo Beenhakker dopiero w trzecim meczu eliminacji wstawił pańskiego syna do pierwszego składu.

Trudno powiedzieć, że Beenhakker robił coś nie tak. Przecież od kiedy Ebi strzelił gola w Kazachstanie, to grał już w każdym meczu. A z Gullitem było zupełnie inaczej, bo nie o futbol tam chodziło, tylko o charakter trenera. Nie szło mu w Feyenoordzie, to musiał na kogoś zrzucić winę. A wiadomo, że na kozła ofiarnego najlepiej się nadaje obcokrajowiec.

Dobrze pan poznał Beenhakkera podczas jego pracy w Feyenoordzie?

Tak, bo Leo często przychodził do trenerów młodzieży, żeby porozmawiać. Bardzo się naszą pracą interesował, dyskutowaliśmy, co dalej z tymi chłopcami robić, co można poprawić, czy nie spróbować czegoś nowego.

Jest coś, co Beenhakkera wyróżnia wśród holenderskich trenerów pracujących na całym świecie?

Współpraca z mediami. To jest jego żywioł. Zawsze odbierze telefon, ma do powiedzenia coś oryginalnego. No i świetnie panuje nad grupą. Zawsze miał intuicję, a do tego doszły jeszcze doświadczenia w pracy z tyloma drużynami. Beenhakker wie, kiedy jest pora na odważny manewr, kiedy trzeba zmienić kurs, żeby grupa znów była jednością. Przytuli, porozmawia. Wbrew pozorom niewielu trenerów to potrafi.

A jednak Ebi po pierwszym meczu z Kazachstanem wyrzucił z siebie trochę żalu, przede wszystkim, że nie wszyscy w sztabie kadry są mu przychylni. Czyli nie miał na myśli Beenhakkera?

Na ten temat nie chciałbym nic mówić.

Ebi powiedział po meczu z Belgami, że początkowo to, że jest synem sławnego ojca, bardzo mu ciążyło, podobnie jak kłopoty z językiem czy poczucie nieprzystosowania w grupie Polaków. Był pan tego świadomy?

To, że Ebi się od mojego cienia tak łatwo nie uwolni, jest oczywiste. Dorastał, podglądając na wideo, jak grał ojciec, niektóre rzeczy naśladował, inne robił po swojemu. To, co dziś najbardziej łączy go ze mną, to ten zapał, z jakim się rzuca, żeby odzyskać straconą piłkę. Wie, że popełnił błąd, i nie będzie spokojny, dopóki go nie naprawi. A nieprzystosowanie? Też trudno się dziwić. Z polskich rzeczy Ebi najbardziej lubi jedzenie, mentalność ma holenderską. Jeśli chodzi o mówienie po polsku, bardzo wiele dały mu kursy, na które jeździł do Warszawy. Nie tylko odważył się mówić, nawet z błędami, ale w ogóle stał się bardziej otwarty.

Mimo wszystko pozostał chyba typem samotnika. To widać na zgrupowaniach reprezentacji.

Czy ja wiem? On po prostu bardzo ostrożnie dobiera sobie przyjaciół, ale wiem na przykład, że jest blisko z Jackiem Krzynówkiem, że lubią ze sobą rozmawiać.

Dotychczas Ebi zawsze był blisko domu. Najpierw w Feyenoordzie, potem w Borussii Dortmund, skąd miał do Rotterdamu dwie godziny drogi. A teraz jest w Santander, półtora tysiąca kilometrów od rodziców. Odwiedzacie go tam państwo?

Byliśmy niedawno kilka dni. Ebi jest tam skazany na siebie, ale dzięki temu nauczy się czegoś nowego. Zobaczyliśmy, jak się urządził, ja musiałem wracać do pracy, żona została trochę dłużej, żeby mu pomóc. Ale jesteśmy spokojni, że sam też świetnie da sobie radę.

Rz: Uważa się pan za surowego ojca?

Włodzimierz Smolarek: Ebi uważa mnie za surowego, tak przynajmniej zawsze mówi. Ja myślę, że jestem po prostu rozważny.

Pozostało jeszcze 97% artykułu
Piłka nożna
Barcelona mogła uciec Realowi Madryt. Ale nie wykorzystała okazji
Piłka nożna
Mats Hummels kończy karierę. „Stał się wzorem do naśladowania dla całego pokolenia obrońców”
Piłka nożna
Dekada sukcesów. Kevin de Bruyne odchodzi z Manchesteru City
Piłka nożna
Gianni Infantino czeka na Rosjan. „Czas przekręcić kartkę”
Materiał Partnera
Konieczność transformacji energetycznej i rola samorządów
Piłka nożna
Cezary Kulesza nie uwiódł Europy. Przegrał wybory do władz UEFA