Klub złamanych serc

Chwieje się kolejne piłkarskie imperium: po galacticos z Realu klęska zagląda w oczy ich bliskim krewnym, fantasticos z Barcelony. Pycha, nieumiarkowanie i lenistwo w futbolu też są grzechami śmiertelnymi

Publikacja: 19.03.2008 18:19

Ronaldinho

Ronaldinho

Foto: Fotorzepa, Bartosz Jankowski

To małżeństwo od dawna należy do przeszłości, ale dotychczas obie strony starały się jeszcze zachowywać pozory, choćby ze względu na wspomnienia. Teraz między Ronaldinho a Barceloną wybuchł otwarty spór, od którego już niedaleko do wyliczenia sobie wszystkich zdrad, podzielenia majątku i rozstania przy najbliższej okazji. Poszło o kontuzję, której nie było, a ściślej: Ronaldinho twierdził, że ją miał i dlatego nie mógł ostatnio trenować i grać. Wtórował mu trener Frank Rijkaard, ale tylko do czasu, gdy klub opublikował trzy dni temu komunikat medyczny. Wynikało z niego, że jeśli uraz jest, to tylko w głowie Brazylijczyka, bo prześwietlenie prawej nogi nie wykazało niczego.

Futbol Club Barcelona jest największą piłkarską demokracją świata, ale jeśli chodzi o styl rządzenia, bliżej mu do dawnych dworów, gdzie bez wiedzy o tym co się szepcze na ucho i czytania między wierszami niewiele da się zrozumieć. Jeśli taki komunikat został opublikowany, do tego na oficjalnej stronie internetowej, to przekaz dla Ronaldinho był jasny: „Weź się do pracy, bo mamy cię dość”, i mieli go usłyszeć wszyscy. O przypadku raczej nie może być mowy. Nie w klubie, który zatrudnia osobnych rzeczników prasowych dla swoich największych gwiazd.

Do tego, że istnieje życie bez Ronaldinho na boisku, Barcelona już przywykła. Rozleniwiony Brazylijczyk opuścił jedną trzecią meczów tego sezonu, z powodu prawdziwych albo wydumanych problemów. Częściej trenował sam niż z drużyną, coraz mniej kolegów ma ochotę się z nim przywitać, gdy wreszcie zjawi się w szatni. Był ostatnio potrzebny już tylko jako symbol niedawnych sukcesów klubu: dwóch tytułów mistrza Hiszpanii i Pucharu Europy, zdobytych we wspaniałym stylu. Symbol, który wciąż jest bezcenny, ale tylko dla działu marketingu.

Barca zapadła na taką samą chorobę, jaką jeszcze niedawno wyśmiewała u swojego wroga z Madrytu, gdy stało się jasne, że realizowany przez prezesa Florentino Pereza projekt galacticos (kolekcjonowania wielkich gwiazd i budowania wokół nich machiny marketingowej) ciągnie Real w dół, a nie w górę. Galacticos już nie ma, ale choroba przeniosła się kilkaset kilometrów dalej. Występuje pod inną nazwą - ostatnio najczęściej fantasticos - ale objawy są te same. Sesje reklamowe rozbijające plan treningów, zabawy do rana, podziały w szatni, zwłaszcza po tym, jak latem do Leo Messiego, Samuela Eto’o i Ronaldinho klub dokupił jeszcze Thierry’ego Henry.

Francuz i jego prywatne kontrakty reklamowe wzmocniły klubowy marketing, ale drużynie Henry na razie specjalnie nie pomógł, ani na boisku, ani w szatni. Jeśli zespół powoli stawał się zbyt mały, by pomieścić ego Ronaldinho i Eto’o, to jak miał przynieść ratunek piłkarz, który kiedyś wstrzymał start klubowego samolotu Arsenalu, domagając się wyrzucenia z pokładu dziennikarza, bo ten napisał coś nie po jego myśli?

Nie jest tajemnicą, że Henry z Ronaldinho nie przypadli sobie do gustu. Były napastnik Arsenalu trzyma się raczej z mówiącym po francusku Eto’o i narzeka, że musi grać na nieswojej pozycji. Do tego tęskni do córeczki, z którą była żona nie pozwala mu się widywać wystarczająco często. Akurat pod tym względem Francuz nie mógł trafić lepiej, Barcelona to prawdziwy klub złamanych serc. Filmy z miłosnych podbojów Ronaldinho trafiały już na YouTube, jego wierny towarzysz Deco dla dobrej wspólnej zabawy zostawił żonę, podobnie Rafael Marquez, który wciąż jeździ w tę i z powrotem do Madrytu do nowej narzeczonej. Przez problemy osobiste drużyna rozłazi się w szwach. Eto’o niedawno opóźnił o dwa dni przylot z Afryki, a potem odmówił gry, tłumacząc się wymyśloną kontuzją.

Deco poprosił dwa tygodnie temu o skreślenie z kadry na mecz, bo coś go rozbolało na rozgrzewce. Jak powiedział w przypływie szczerości obrońca Eric Abidal: „Tutaj każdy sam decyduje, jak ciężko ma trenować”. Każdy sam decyduje też, kiedy wolno się bawić, więc Eto’o po przegranym meczu jakby nigdy nic wyprawia głośne urodziny, a Marquez tańczy do rana w madryckiej dyskotece, choć jest wpisany na listę leczących kontuzje.

Nie ma co się spieszyć z ogłaszaniem upadku zespołu, który niedługo zagra w ćwierćfinale Ligi Mistrzów, dzisiaj mierzy się z Valencią (bez Ronaldinho, Rijkaard nie zabrał go, choć Brazylijczyk powiedział, że chce grać) w półfinale Pucharu Króla, a w tabeli Primera Division jest na drugim miejscu. Ale pęknięcia stają się coraz większe, zmęczenie sobą narasta. Zamiast drużyny jest jedenastu piłkarzy, z których niemal każdy może przesądzić o zwycięstwie, gdy ma dobry dzień. Ale gdy nie ma, to znikąd pomocy. W marcu z czterech meczów Barcelona wygrała jeden.

Kiedy w ostatnim sezonie drużyna nie zdobyła żadnego trofeum, mówiono, że tak mści się samozadowolenie. „Teraz chodzi raczej o znużenie i zwykłą gnuśność. O poczucie niemocy, które spływa z góry, z gabinetów klubowych władz, do szatni pozbawionej szefa” - pisze komentator „El Mundo Deportivo”. Trener Frank Rijkaard jest bardziej z Wenus niż z Marsa, stawianie piłkarzy do pionu to nie jest jego mocna strona. Zdobył ich zaufanie urokiem osobistym i lojalnością, ale i one w piątym sezonie pracy w klubie przestały działać.

Hiszpańscy dziennikarze piszą, że Rijkaard ucieka przed podejmowaniem decyzji jak kot przed wodą. Na prezesa klubu Joana Laportę też trudno liczyć. On zamknął się w swoim świecie prywatnych odrzutowców, narad z Johanem Cruyffem i wzniosłych przemówień.

Podczas ostatnich mistrzostw świata w Niemczech dziennikarze zostali zaproszeni na spotkanie z Laportą. Wysłuchaliśmy wówczas mowy, po której można było pomyśleć, że stoi przed nami skrzyżowanie sekretarza generalnego ONZ z biznesmenem-wizjonerem. Nie wiadomo tylko, co to wszystko miało wspólnego z grą w piłkę. Barcelona to zawsze był „więcej niż klub”, ale w tym sloganie chodziło chyba o coś innego.

To małżeństwo od dawna należy do przeszłości, ale dotychczas obie strony starały się jeszcze zachowywać pozory, choćby ze względu na wspomnienia. Teraz między Ronaldinho a Barceloną wybuchł otwarty spór, od którego już niedaleko do wyliczenia sobie wszystkich zdrad, podzielenia majątku i rozstania przy najbliższej okazji. Poszło o kontuzję, której nie było, a ściślej: Ronaldinho twierdził, że ją miał i dlatego nie mógł ostatnio trenować i grać. Wtórował mu trener Frank Rijkaard, ale tylko do czasu, gdy klub opublikował trzy dni temu komunikat medyczny. Wynikało z niego, że jeśli uraz jest, to tylko w głowie Brazylijczyka, bo prześwietlenie prawej nogi nie wykazało niczego.

Pozostało jeszcze 88% artykułu
Piłka nożna
Manchester City znalazł zastępcę dla Rodriego. Kim jest Nico Gonzalez?
Materiał Promocyjny
Przed wyjazdem na upragniony wypoczynek
Piłka nożna
Krzysztof Piątek w Stambule. Znów odpala pistolety
Piłka nożna
Premier League. Wielki triumf Arsenalu, Manchester City powoli ustępuje z tronu
Piłka nożna
Najpierw męki, później zabawa. Barcelona wygrała, pomógł Robert Lewandowski
Piłka nożna
Drugi reprezentant Polski w Interze. Dlaczego Nicola Zalewski chce grać z Piotrem Zielińskim?