Trudna sprawa. Wdowczyka lubię, sprawił mi przykrość i nic poza tym. Inni stracili pracę, Korona stoi nad przepaścią. Napisać, że to wszystko „przez Wdowczyka”, to znaczne uproszczenie. Niech sobie każdy z poszkodowanych lub zaskoczonych sytuacją zrobi własny rachunek sumienia i też się zastanowi, co powinien zrobić w takiej sytuacji. Czy były trener działał sam? Czy nikt nie wiedział, co robi? Żaden piłkarz nie zdawał sobie sprawy, na co idą pieniądze zbierane przez jedną osobę? Nawet Krzysztof Klicki, dziś wzburzony i zasmucony, wielki znawca piłki nożnej, też się nie zastanawiał, dlaczego jego zespół zwycięża z taką łatwością?
Nie wiem, jaki mechanizm obowiązywał w Kolporterze, ale wszędzie tam, gdzie właścicielowi klubu zależy na sukcesie, wygląda to podobnie. Przed ważnym meczem szef mówi zawodnikom: – Do tej pory graliście za pięć tysięcy, teraz daję wam dziesięć. Musicie wygrać za wszelką cenę.
I to wszystko. Mogło to oznaczać odwołanie się do ambicji zawodników, ale w języku futbolowym oznaczało danie im wolnej ręki, z przyzwoleniem na korupcję włącznie. Mogli tę dychę przekazać przeciwnikowi albo sędziemu. Mogli zainwestować w taki sposób tylko część tej kwoty. A gdyby całość zatrzymali dla siebie, nie byłoby korupcji.
I każdy, kto zarządza klubem, musiał sobie z tego rodzaju praktyk zdawać sprawę. Jeśli nie – nie nadawał się do futbolu.
Kiedy przypomnę sobie imponującą drogę Amiki Wronki z klasy prowincjonalnej do pierwszej ligi w ciągu kilku sezonów, jej zwycięstwa w Pucharze Polski, muszę zadać pytanie: jak to możliwe? Odpowiedź narzuca się sama, tym bardziej że błyskawiczne awanse Amiki przypadają na okres pracy w tym klubie „Fryzjera” Ryszarda F.