W mijającym roku Adam Nawałka i Jerzy Brzęczek wypracowali bardzo kiepski bilans: 13 meczów, tylko trzy zwycięstwa (wszystkie na konto Nawałki), cztery remisy i aż sześć porażek. Po równo przegrywali selekcjoner, który rok rozpoczął, i ten, który kończył – obaj mają na koncie po trzy porażki.
Nawałka przegrywał jednak na mundialu i dlatego, że eksperymentował w nic nieznaczących meczach towarzyskich, a kolejne porażki przyjmowaliśmy owszem z rosnącymi obawami, jednak wciąż licząc, że na mundialu będzie dobrze. Brzęczek z kolei przegrywał, bo eksperymentował w Lidze Narodów z bardzo silnymi rywalami. Teoretycznie były to spotkania o punkty i o stawkę, ale jednak od początku sygnał z PZPN był jasny: prezes Zbigniew Boniek dawał przyzwolenie, by pierwsze mecze pod wodzą nowego selekcjonera były – używając jego słów – „poligonem doświadczalnym".
Nawałka wyłożył się na próbie gry trzema stoperami, Brzęczek poległ (między innymi) przez system bez skrzydłowych.
By znaleźć równie zły rok reprezentacji, trzeba się cofnąć szmat czasu. Sześć meczów w 12 miesięcy biało-czerwoni po raz ostatni przegrali w 2009 roku. Było to w czasach, które dziś się wydają prehistorią, tyle się zmieniło w polskim futbolu. Przez tę dekadę wyrosło pokolenie kibiców, którzy równie złego roku po prostu nie pamiętają. Wówczas drużynę narodową prowadziło aż trzech selekcjonerów. Najdłużej Leo Beenhakker, ale po porażce w Mariborze ze Słowenią 0:3, która zabierała biało-czerwonym szansę awansu na mundial w RPA, Holender został zwolniony przez ówczesnego prezesa PZPN Grzegorza Latę.
Mocarstwo teoretyczne
Zwolnienie odbyło się na parkingu, gdzieś za autobusem, a trener w tym samym czasie brał udział w konferencji prasowej. Wcześniej w Belfaście Polacy przegrali z Irlandią Północną 2:3, a decydującego gola – samobójczego – zdobyli do spółki przyjaciele z boiska: Michał Żewłakow i Artur Boruc. Eliminacje dokończył w trybie pilnym Stefan Majewski. Przegrał z Czechami i ze Słowacją, a drugi z tych meczów wydawał się pogrzebem polskiej piłki.