To są oferty z gatunku „teraz albo nigdy”. Wszystkie decyzje, które podejmowałem bez większego zastanowienia – na przykład o wyjeździe na Islandię czy później powrocie do Polski, by pomagać Czesławowi Michniewiczowi w prowadzeniu Lecha – wychodziły mi na dobre, dlatego liczę, że i tym razem będzie podobnie. Oczywiście było mi żal opuszczać Zagłębie, bo jestem przekonany, że to zespół przygotowany do odniesienia sukcesu, ale chcę się rozwijać, uczyć piłki nożnej na najwyższym poziomie. A taką gwarancję dawała mi współpraca z Beenhakkerem.
Denerwuje się pan, gdy słyszy, że tak naprawdę został pan jego asystentem tylko dlatego, że dobrze zna angielski?
Nie przejmuję się tym, bo wtedy przypominam sobie rozmowę z selekcjonerem, w której wyjaśnił mi, dlaczego taką propozycję dostaję ja, a nie kto inny. Powiedział, że mam oczy szeroko otwarte i dobrze odrobiłem swoją pracę domową. To chyba zresztą jedno z jego ulubionych powiedzeń. Nie pytałem Beenhakkera, czy to on mnie chce, czy też jestem na liście PZPN, nie pytałem, kto jest moim rywalem. To nie są rzeczy, na które mam wpływ, a z Beenhakkerem rozmawia się tylko o konkretach i za to go uwielbiam. Kiedy odwołano nam kolejkę ligową, nie załamywaliśmy rąk. Szybko się spotkaliśmy, uznaliśmy, że narzekanie nic nie zmieni, i stwierdziliśmy, iż trzeba zobaczyć tak wiele sparingów jak się da. Jestem przeciwnikiem gdybania w futbolu, nienawidzę tego. Po remisie w półfinale Pucharu Polski z Legią przed tydzień zastanawiałem się, co by było, gdybym zmienił taktykę, albo wprowadził na boisko innych piłkarzy.
Co mi to dało? Tylko tyle, że ciągle do finału nie udało nam się awansować. W piłce nie ma szarości, jest czarne albo białe, jesteś „za” albo „przeciw”, bierzesz propozycję Beenhakkera albo jej nie bierzesz. Futbol to sztuka wyboru. Jeśli kiedyś napiszę książkę, dam jej tytuł: „Moje życie zależne od 90 minut”. Kiedy wygrasz, czujesz się wspaniale, kiedy przegrasz, czujesz się zdołowany i samotny. Prezes może cię zwolnić, kibice wątpią w twoje umiejętności. Walczysz z myślami, jesteś nie do zniesienia. Lubię Anglię za to, że tam okres po porażce może trwać tylko trzy dni, bo następny mecz już w środę. U nas bywa, że na szanse zapomnienia o kiepskiej grze czeka się dziewięć dni. Nikt ci wtedy nie pomoże, ani rodzina, ani przyjaciele. Musisz zebrać się w sobie i w poniedziałek pójść do klubu i zarażać optymizmem swoich zawodników.
Przygoda z kadrą może potrwać tylko kilka miesięcy. Sam Beenhakker mówi, że po kilku porażkach tylko jego będzie się obwiniać.
To są rzeczy wpisane w nasz zawód. Ale kilka miesięcy współpracy z tym człowiekiem da mi tyle, ile nie dałby żaden staż czy czytanie lektur. O tym, że miałbym być jego następcą, nie myślę. Wierzę, że będziemy razem pracować jak najdłużej, do 2012 roku, i najpierw awansujemy na mundial, na którym drużyna spisze się bardzo dobrze, a później będziemy ją przygotowywać do mistrzostw Europy na własnych boiskach.