Theo Walcott ma 19 lat i przypomina nieco Lewisa Hamiltona. Nie tylko wyglądem, również tym, że jest jednym z najszybszych w swojej branży i czegokolwiek się dotknie, zamienia w sukces.
Kontrakt sponsorski z Nike podpisał już jako 14-latek, cały mecz w reprezentacji rozegrał trzy lata później, pojechał na mundial w Niemczech, choć Sven Goran Eriksson nie widział go wcześniej w żadnym meczu. W sobotę przeciw Andorze zadebiutował w podstawowym składzie kadry w meczu o punkty, a wczoraj w Zagrzebiu strzelił dla niej pierwsze bramki – od razu trzy. I to komu: rywalowi, który miał się jeszcze długo kojarzyć Anglikom z klęską w walce o Euro 2008 i który nigdy wcześniej nie przegrał u siebie meczu eliminacyjnego.
Walcott grał tak dobrze i strzelał tak ładne gole, że Anglicy mogą zapomnieć, iż ukłon za 4: 1 w Zagrzebiu należy się też pewnemu wyniosłemu Włochowi w okularach. Anglia Fabio Capello w Chorwacji grała w piłkę, a nie tylko walczyła, każdy znał swoje miejsce na boisku, obrona pozwoliła Chorwatom strzelić gola dopiero przy 3:0.
Trenera Slavena Bilicia przed meczem trochę poniosła fantazja i powiedział, że Anglia „nigdy nie będzie grała dobrego futbolu, bo gra przewidywalny futbol”. Zapomniał o Walcotcie. On dał Anglii to, co cztery lata temu dawał jej młody Wayne Rooney: trochę anarchii na boisku w najlepszym stylu.
Pierwszego gola zdobył w przypadkowej sytuacji – Danijel Pranjić trafił w plecy Roberta Kovaca i piłka odbiła się pod nogi Anglika – ale strzelił przepięknie. Drugi gol też był efektowny, tym razem po podaniu Rooneya. Chorwacja grała już wtedy w dziesiątkę, czerwoną kartkę za rozbicie łokciem głowy Joe Cole’owi dostał Kovac.