– Wybaczcie mu! – apelował do kibiców Alex Ferguson, zapowiadając, że w meczu przeciwko Villarrealowi pozwoli wejść na boisko Cristiano Ronaldo. Portugalczyk w błyskawicznym ponoć tempie wyleczył kontuzję i równie błyskawicznie przestał żałować, że na Old Trafford zatrzymano go siłą, nie pozwalając odejść do Realu Madryt.
Ronaldo wszedł na ostatnie 30 minut, a że kibice Fergusona akurat słuchają, gwizdów na trybunach nie było. Kilka nieśmiałych pojawiło się na zakończenie, kiedy jasne już było, że chociaż Manchester nie przegrał 16. meczu z rzędu w Lidze Mistrzów, jednak tym razem nie wygrał, chociaż powinien.
Obrońcy trofeum wywalczonego w maju w Moskwie pokazali, że falstart w Premiership i porażka w meczu o Superpuchar z Zenitem Sankt Petersburg, to wcale nie przypadek. Villarreal zagrał bez najlepszego defensywnego pomocnika Europy – Marcosa Senny, którego przez całe lato Manchester kusił lukratywnym kontraktem, ale poradził sobie i bez niego. Przywieźć z Manchesteru jeden punkt – plan Manuela Pellegriniego był prosty i został zrealizowany. To już trzeci mecz między tymi drużynami bez rozstrzygnięcia.
Pierwsza kolejka w grupie E w ogóle mogłaby się nie odbyć, bo również nikomu z Celticu ani Aalborga nie udało się strzelić gola i w tabeli wszyscy są na pierwszym miejscu. W Glasgow naprzeciwko siebie stanęli starzy znajomi z Legii Warszawa i reprezentacji Polski – Artur Boruc i Marek Saganowski.
Saganowski nie oddał strzału, Boruca do wysiłku nie zmuszano. Dla bramkarza ważne jest jednak, że nie puścił gola. Może to znak, że piłkarz z największego życiowego zakrętu zaczyna wychodzić na prostą. Odbył już wszystkie rozmowy wychowawcze, wyciszył się i próbuje wdrapać się tam, gdzie był przez ostatnie dwa sezony. Kara zawieszenia w reprezentacji także zostanie mu odpuszczona, a Boruc w październiku w meczu przeciwko Czechom może mieć coś do udowodnienia całemu światu, a przede wszystkim sobie.