Tottenham przyjechał do Krakowa jako ostatnia drużyna w tabeli swojej ligi, kompletnie rozbita i wyśmiewana nawet przez swoich kibiców. Piłkarze z Londynu są kilka razy drożsi, więcej zarabiają, mają większe tatuaże i lepsze samochody, ale umiejętnościami na boisku zawodników Wisły specjalnie nie przewyższali.
A jednak Wisła, zamiast zgodnie z założeniami atakować, straciła pierwsze pół godziny na upewnianie się, czy przeciwnicy rzeczywiście pozwalają na tak dużo, czy tylko udają, żeby później zaatakować uśpionych gospodarzy. Piłkarze Tottenhamu nie udawali – oni tak grają. Później trener Maciej Skorża przyznał, że jego zespół okazał rywalom zbyt dużo szacunku.
Odwagi w pierwszej połowie starczyło tylko na trzy ostatnie minuty, ale dogodnych sytuacji nie udało się wykorzystać Radosławowi Sobolewskiemu i Piotrowi Brożkowi. W drugiej części Wisła znowu zapomniała o tym, że pierwszy mecz przegrała 1:2 i to ona musi atakować i strzelić gola. Tottenham nie mógł znaleźć sposobu na Mariusza Pawełka, ale znalazł go Arkadiusz Głowacki. W 58. minucie było 0:1, a Anglicy powinni zastanowić się nad przyznaniem kapitanowi Wisły honorowego obywatelstwa. W 2004 roku w meczu eliminacji mistrzostw świata strzelił gola w meczu Polska – Anglia. Też nie do tej bramki. Dopiero po tym golu piłkarze Skorży obudzili się.
Wyrównanie przyszło za późno, bo siedem minut przed końcem. Paweł Brożek przelobował bramkarza zza pola karnego. Okazji do zdobycia drugiego gola nie brakowało: Brożek strzelił jeszcze w słupek, szanse mieli też Cleber i Marcelo. Piłkarze Wisły w to, że mogli wygrać, na dobre uwierzyli dopiero, kiedy arbiter zagwizdał po raz ostatni. Stanęli w miejscu i złapali się za głowę.
Skorża był przygnębiony. – Stać nas było na strzelenie tylu goli, ile było nam potrzebne do awansu. Cała nasza praca w tym roku była skierowana na europejskie puchary – powiedział. Dodał, że nie musi się za piłkarzy wstydzić, bo Tottenham to inna, wyższa półka. To prawda, ale nie ten Tottenham z czwartku.