Porażka w Teplicach stawiałaby Czechów w wyjątkowo trudnej sytuacji, a Petr Rada, nim na dobre został trenerem kadry, już by się z nią żegnał. Zrobił więc wszystko, co mógł.
W porównaniu z meczem w Chorzowie dokonał pięciu zmian. Tylko zmiana bramkarza była koniecznością (Daniel Zitka za kontuzjowanego Petra Cecha). Cztery pozostałe to wybór trenera. Jego druga decyzja to wystawienie do ataku dwóch napastników (Martin Fenin obok Milana Barosa), a trzecia – zamiana garnituru, w którym występował na Śląsku, na dres. Nic to wszystko nie dało. W pierwszej połowie Czesi grali słabo, a pierwszy celny strzał na bramkę oddał Marek Jankulovski, z rzutu wolnego, dopiero w 45. minucie.
Słoweńców trudno było poznać. To oni mieli przewagę, a różnorodność przeprowadzanych przez nich akcji ofensywnych zaskoczyła gospodarzy. O ile w pierwszym spotkaniu, z Polską we Wrocławiu, grali bardzo ostrożnie, o tyle teraz, w czwartym występie, wyraźnie poczuli swoją siłę. I to oni w pierwszej części gry robili zdecydowanie lepsze wrażenie.
Po przerwie Czesi zaczęli grać szybciej i dokładniej. W 63 minucie, po dośrodkowaniu Jankulovskiego, obrońcy i bramkarz popełnili jeden z nielicznych błędów i Libor Sionko strzelił głową jedyną bramkę.
W chwilę później Baroś zmarnował kolejną okazję, a Fenin nie trafił w bramkę, stojąc kilka metrów od niej, i zdenerwowany trener zdjął go z boiska. Czesi zwyciężyli, a Słoweńcy mogą mówić o pechu – rozegrali chyba najlepszy mecz w tych eliminacjach.