Valencia była do soboty jedną z dwóch niepokonanych drużyn w lidze hiszpańskiej, wraz z Villarreal. Była też zespołem tracącym najmniej bramek, razem z Sevillą. Wygrała u siebie wszystkie mecze w tym sezonie.To już nieaktualne: przyjechał Racing Santander i pokonał Valencię jak zwykle, już szósty raz z rzędu. Dotychczasowy lider nie grał źle, David Villa znów zdobył bramkę, ale to było za mało, by wygrać z przeznaczeniem. Trzy gole dla Racingu strzelił Mohammed Tchite, czwartego David Albelda, do własnej bramki.
Nowym liderem jest Barcelona, drużyna, nad którą słońce ostatnio nie zachodzi, nawet gdy trzeba grać na zalanym wodą grzęzawisku, takim jak w Maladze. Barca wygrała tam 4:1, dwa gole strzelił świetny w ostatnich tygodniach Xavi. To już 11. kolejne zwycięstwo piłkarzy Pepa Guardioli w lidze i pucharach. Lionel Messi na pytanie, co takiego się stało, że drużyna, która w poprzednim sezonie męczyła się sama ze sobą, teraz jest seryjnym zwycięzcą, odpowiedział: – Odeszli Ronaldinho i Deco. Zamiana Franka Rijkaarda na Guardiolę była bardzo ważna, ale pozbycie się z szatni brazylijsko-portugalskiej pary maruderów jeszcze ważniejsze. Teraz znów w Barcelonie liczy się teraźniejszość, a nie dawne zasługi. Wszyscy na tym skorzystali. Barca wygrywa, Ronaldinho strzela bramki dla Milanu, a Deco i jego Chelsea właśnie zostali znowu liderem Premiership.
Chelsea wygrała z Sunderlandem 5:0. Joe Cole czarował, Nicolas Anelka strzelił trzy gole (dwa z bliska do pustej bramki, trzeci po rękach bramkarza), ale to wszystko nie wystarczyłoby do powrotu na pierwsze miejsce, gdyby nie porażka Liverpoolu z Tottenhamem. Zwycięstwo najgorszej dotychczas drużyny Premiership nad najlepszą było możliwe tylko dlatego, że nad Liverpoolem zawisła w sobotę jakaś klątwa, a Tottenham miał więcej szczęścia niż umiejętności. Piłkarze Rafaela Beniteza prowadzili do 69. minuty 1:0, a powinni 4:0. Tottenham wyrównał po chaotycznej akcji i samobójczym golu Jamiego Carraghera, a potem w ostatniej minucie Roman Pawliuczenko idealnie przystawił nogę do podania Darrena Benta.
Żeby kibicom Tottenhamu było jeszcze weselej, przegrał nielubiany przez nich Arsenal, który oprócz trzech punktów stracił w Stoke również Robina van Persiego (czerwona kartka za chamski atak na bramkarza), Emmanuela Adebayora, Theo Walcotta i Bacary’ego Sagnę (kontuzje). Stoke zawdzięcza zwycięstwo swojej najbardziej znanej i najgroźniejszej broni: wrzutom z autu Rory’ego Delapa. One stały się w tym sezonie takim samym znakiem firmowym Premiership jak kask Petra Cecha, grymasy Cristiano Ronaldo czy strzały Stevena Gerrarda. Z 13 goli strzelonych przez Stoke w Premiership aż siedem padło po wyrzutach Delapa, którego jeden z trenerów nazwał człowiekiem-procą.
W meczu z Arsenalem Irlandczyk dwa razy wyrzucił piłkę tak, jak prosi go o to trener: szybko, płasko, na ok. 40 metrów, a jego koledzy Ricardo Fuller i Seyi Olofinjana wykorzystali podania. „Times” napisał, że piłkarze Arsenalu zachowywali się w tych sytuacjach jak ludzie z epoki kamienia łupanego, gdy pierwszy raz zobaczyli ogień. Tomasz Kuszczak w środę był pierwszym bramkarzem Manchesteru w meczu z West Ham, a w sobotę w spotkaniu z Hull nie usiadł nawet na ławce rezerwowych – narzekał na problemy z pachwiną.