Od czasów wielkiego Dynama Kijów z Szewczenką i Rebrowem ciągle dajemy się na to nabrać: w Lidze Mistrzów pojawiają się kolejne kluby ze Wschodu i albo same odgrażają się, że ich czas wreszcie nadszedł, albo ktoś im to wmawia. A potem zaczyna się runda grupowa i wschodni wiatr szybko cichnie.
Nie będzie nowym Dynamem Zenit Sankt Petersburg. Z jego gry w Lidze Mistrzów zapamiętamy przede wszystkim sytuacje, w których wydawało się nieprawdopodobne, że piłka może nie trafić do bramki, a jednak nie trafiała.
Po bezbramkowym remisie Zenitu z pewnym już awansu Juventusem można do tej listy dopisać kolejne sytuacje: zablokowany strzał Danny’ego, słupek po uderzeniu Pawła Pogrebniaka. Danny tuż przed końcem miał jeszcze raz na stopie piłkę meczową, ale strzelił niecelnie.
Pech i nieskuteczność Zenitu były szczęściem Realu. On zaczynał mecz z BATE w Mińsku znając już wynik z Sankt Petersburga (tam grano wcześniej, według rosyjskiego czasu), a siedem minut później miał już to czego chciał. Na kłopoty jak zwykle Raul – jego gol nie tylko dał Realowi zwycięstwo, ale też zrównał Hiszpana z Filippo Inzaghim na liście najskuteczniejszych piłkarzy w historii tych rozgrywek – z 64 bramkami.
Różne drogi prowadziły wczoraj do miejsca w 1/8 finału. Bayern w meczu ze Steauą Bukareszt (w podstawowym składzie był Paweł Golański) czekał na pierwszą bramkę blisko godzinę. Olympique Lyon i Porto dobrze zaczęły we Florencji i Porto – od szybkiego prowadzenia 2:0 – i nie dały sobie odebrać zwycięstw. Niespodziewanie długo cierpiał Arsenal. Uratował go dopiero trzy minuty przed końcem meczu z Dynamem Kijów rezerwowy Niclas Bendtner, zresztą golem, który chyba nie powinien być uznany, bo strzelec za bardzo pomagał sobie ręką przy przyjmowaniu piłki. Wcześniej Dynamo miało okazję, by strzelić w Londynie bramkę, ale na miejscu był Manuel Almunia. Łukasz Fabiański siedział na ławce.