Spieszcie się oglądać Barcelonę, to nie może trwać bez końca. Lider Primera Division nie jest dziś drużyną, ale zjawiskiem, a to nawet najlepszym klubom zdarza się w historii najwyżej kilka razy. – Jakbyś z oglądania konkursu Eurowizji przełączył się na spektakl Teatru Bolszoj – podsumował różnicę stylu między rywalami a liderem jeden z hiszpańskich komentatorów.
Szkoda czasu na dyskusje, czy to już zespół lepszy od Dream Teamu Johana Cruyffa czy od orkiestry Ronaldinho sprzed trzech – czterech lat. Jest inny, ale wart każdej chwili spędzonej na trybunach lub przed telewizorem. Czy nawet na boisku, bo jak napisał „El Pais”, piłkarzom Valencii nie zostało w sobotę w pewnym momencie nic innego, jak oklaskiwać rywali.
[srodtytul]Szybkość i elegancja[/srodtytul]
Inne drużyny Primera Division poznały to uczucie wcześniej. Barcelona strzela średnio trzy bramki w każdym meczu, obezwładnia rywali szybkością, jest elegancka, ambitna i nieprzewidywalna jak jej trener. – Jako piłkarz czuł się po części trenerem, jako trener czuje się ciągle piłkarzem – chwalą Josepa Guardiolę komentatorzy. Młody trener nie tylko przywrócił zgodę w szatni, ale wymyślił drużynę na nowo, nie godząc się na żadne schematy.
U niego boczny obrońca Dani Alves wbiega tam, gdzie niektórzy trenerzy nie pozwalają się zapuszczać pomocnikom, Leo Messi bywa środkowym napastnikiem, Rafael Marquez pokazuje, że i dziś jest w futbolu miejsce dla libero. W meczu z Valencią zabrakło Samuela Eto’o, więc bramki strzelał Thierry Henry. Od razu trzy.