Z półfinałowej czwórki najmniejsze szanse na końcowy triumf dawano Chelsea, tymczasem po kwadransie meczu na stadionie im. Alfredo Di Stefano londyńczycy mogli prowadzić już 2:0.
Pierwszej doskonałej okazji nie wykorzystał Timo Werner, drugiej nie zmarnował Christian Pulisic. Reprezentant USA urwał się obrońcom, ruszył do długiego podania, minął bramkarza Thibaut Courtoisa i strzelił między dwoma zawodnikami Realu, starającymi się jeszcze zatrzymać piłkę.
Nad Madrytem zerwała się ulewa, nie tak wielka jak podczas niedawnego El Clasico, ale utrudniająca kombinacyjną grę. W tych iście angielskich warunkach lepiej odnaleźli się gospodarze. Jak zwykle najgroźniejszy był Karim Benzema.
Francuz próbował uderzenia z dystansu, ale trafił w słupek. Kilka minut później cieszył się jednak z gola, bo sześciu graczy Chelsea patrzyło, jak przyjmuje piłkę i składa się do strzału, zapominając, że pozostawienie mu choć trochę wolnego miejsca w polu karnym grozi surową karą. Efektownym uderzeniem z powietrza Benzema doprowadził do wyrównania.
Po przerwie emocji było tyle, co na ostatniej gali Oscarów. Remis i bramka zdobyta na wyjeździe pozwalają Chelsea marzyć o pierwszym od dziewięciu lat finale Ligi Mistrzów. Real w Londynie czeka trudne zadanie, ale dla Królewskich nie ma rzeczy niemożliwych.