„Jeżeli jeszcze raz się napiję, to umrę. W zeszłym roku alkohol i narkotyki sprawiły, że byłem bliski śmierci. Jestem jak kot, mam kilka żyć, ale teraz zaczęło się to ostatnie” – tak 41-letni Paul Gascoigne przywitał nowy rok. Dwa lata temu napisał autobiografię „Moja droga do piekła i z powrotem”. Od tego czasu z piekła wychodził tylko na chwilę. Ostatnia terapia w Gloucestershire przebiegała po myśli lekarzy. Było tak dobrze, bo pacjent został zamknięty zupełnie sam, nie tylko daleko od alkoholu i lekarstw, lecz także od ludzi. Wypuścili go na trzy dni na święta Bożego Narodzenia, miał pojechać do rodziców. Nie pojechał. Jego 12-letni syn Regan mówił, że ojciec wkrótce umrze i że jego jedynym marzeniem jest, by stało się to jak najdalej od niego.
„Pamiętacie go jako jakiegoś »Gazzę«”, nikt się nie zastanawia, jakim jest ojcem albo człowiekiem” – stwierdził. Gascoigne poszedł do najbliższego hotelu, zamknął się w pokoju i przez pięć dni pił. Kiedy wyszedł, wrócił do kliniki.
[srodtytul]Kontrakt z kolegami[/srodtytul]
Szukając najbardziej depresyjnych miejsc w Europie, filmowcy bardzo często trafiają na przedmieścia Newcastle. Paul wychowywał się tam w robotniczej rodzinie, a osiedle identycznych domków chciał opuścić tak szybko, jak to tylko możliwe. Kumpli miał tam znakomitych, jednak po kilku piwach wszystkie ulice wyglądały tak samo i trudno było trafić do domu.
Koledzy z podwórka mówili, że nigdy nie potrafił się oprzeć żadnej pokusie, jeśli coś robił, to na całego, i tak było do końca kariery – jadł i tył kilka tygodni, by później odchudzać się sumiennie, biegając każdego ranka wokół jeziora. W Newcastle nie był jeszcze gwiazdą, mimo że zawodowy kontrakt podpisał już jako 16-latek. Tottenham kupił go jednak za 2 miliony funtów i szybko przerobił na gwiazdę.