Nie wyszedłem pierwszy, jak Antoni Słonimski z teatru, bo w meczu – w przeciwieństwie do kiepskiej sztuki – może się coś wydarzyć nawet w ostatniej chwili. Tym razem mieliśmy pecha i końcowy gwizdek sędziego stadion przyjął z ulgą.
Stadion? Co to za stadion, na którym siedzą kibice tylko jednej drużyny. Miały być wielkie derby stolicy, a wyszła powiatowa kopanina. Nie wnikam, dlaczego nie zobaczyliśmy kibiców Legii. Ktoś w PZPN wymyślił, że stanowiliby zagrożenie dla bezpieczeństwa i chyba przesadził.
Jeśli kibice Polonii weszli na trybunę kamienną za darmo, a ci z Legii mieli płacić po 100 złotych, to też nie jest w porządku.
Na stojącym za bramką ekranie z elektronicznym zegarem wybuchały przed meczem płomienie. Taki sztuczny znicz. Wciąż wszystko jest sztuczne. Te kalekie trybuny, zawodnicy przewracający się na piłce, akcje kończące się na trzecim podaniu.
Prawdziwe były tylko setki wściekłych ludzi przed dwiema wąskimi furtkami, przez które wchodzi się na główną trybunę. Kibice Polonii wywiesili transparenty przeciw właścicielom Legii, policji, miastu, które przeznaczyło więcej pieniędzy na stadion przy Łazienkowskiej niż przy Konwiktorskiej. Zachowywali się poprawnie, ale musieli wylać swoje żale. Może dlatego, że kibic Polonii czarny szalik zakłada dopiero przed stadionem, bo np. na Ursynowie grozi to wizytą u dentysty.