Mały cesarz w wymiętym dresie

Przed Józefem Wojciechowskim długa droga do doścignięcia Jesusa Gila i innych szalonych wielmożów futbolu. Sama żonglerka trenerami to za mało, żeby przejść do legendy

Publikacja: 21.04.2009 01:50

Jesus Gil kochał konie i futbol, nienawidził płacić podatków

Jesus Gil kochał konie i futbol, nienawidził płacić podatków

Foto: AP

W poniedziałek nadal nie było do końca jasne, czy Bogusław Kaczmarek jest trenerem Polonii Warszawa czy nie. Klub poinformował na stronie internetowej, że „wbrew weekendowym spekulacjom medialnym” Kaczmarek nie został zwolniony, ale to zdaje się nie jest jeszcze koniec zamieszania. I pewnie wcześniej czy później Jacek Grembocki zostanie dziesiątym już szkoleniowcem za krótkiego panowania przy Konwiktorskiej Józefa Wojciechowskiego.

[wyimek]4 trenerów zmienił w pół roku Dmitri Piterman, gdy był właścicielem Deportivo Alaves[/wyimek]

Rządy trwają trzy lata, wychodzi trzech pożegnanych trenerów rocznie. Średnia dorównująca największym artystom wręczania dymisji, lepsza, niż miał sam Jesus Gil, bo on podczas 16 lat rządów w Atletico Madryt żegnał trenerów 34 razy.

Ale z całym szacunkiem dla regularności właściciela Polonii, pojawiające się porównania do zmarłego w 2004 roku właściciela Atletico są na razie mocno na wyrost. Każdy rekord jest do pobicia, nie tak dawno Dmitri Piterman zwolnił w Deportivo Alaves czterech trenerów w pół roku, deptał mu po piętach właściciel Cagliari Massimo Cellino, ale kto wie, kim oni są i jak wyglądają?

Gila rozpoznawano, jak sam skromnie przyznawał, od Hongkongu po Meksyk. Kibice skandowali jego nazwisko, rozdawał tysiące autografów, miał własny show w telewizji. Sława piłkarska pozwoliła mu wygrać wybory burmistrza Marbelli. Swego czasu co dziesiąty Hiszpan widział w nim przyszłego premiera kraju.

Gil miał z Józefem Wojciechowskim trochę wspólnego. Łączyła ich niepohamowana chęć, by od czasu do czasu kogoś zwolnić, fortuna zbudowana na deweloperce, obaj też nie ukrywali, że futbolowy romantyzm ich drażni: ta gra ma być biznesem i spektaklem. Kto płaci, ten wymaga.

I Gil wymagał. Nie patrzył, czy ma przed sobą Cesara Luisa Menottiego, Luisa Aragonesa czy Alfio Basile. Jak trener zawodził, to słyszał: do widzenia. Z niektórymi Gil nadal był potem w przyjaźni, w końcu wiedzieli, u kogo się zatrudniają. A na futbolu Gil się znał. To nie była tylko jego zabawka, jak w przypadku Wojciechowskiego. Był kibicem Atletico na długo zanim został właścicielem.

Zwalnianie trenerów było jego zajęciem dorywczym. Na co dzień był trybunem ludowym, demaskującym korupcję wszędzie, tylko nie u siebie, odkrywającym spiski przeciw swojemu Atletico. Z jednym z działaczy nawet się pobił, toczył wojny z hiszpańskim związkiem piłkarskim, sędziów nazywał rakiem.

Hiszpańska federacja zawieszała go 12 razy, UEFA zdyskwalifikowała za to, że zasugerował, iż Michel Vautrot nie umie sędziować, bo jest homoseksualistą. Ale wielu kibiców go uwielbiało. Były handlarz samochodami, deweloper z kilkuletnim wyrokiem więzienia za to, że z jego winy w katastrofie budowlanej zginęło ponad 50 osób, dawał do wiwatu tym, których kibice nie lubili.

Gil skończył źle. Zmarł po rozległym wylewie, wcześniej sądownie odsunięty od prezesowania Atletico, odwołujący się od kolejnych wyroków, by móc umrzeć na wolności. Ale miejsce w historii futbolu, jako wzór szalonego właściciela, ma. Nie zabiorą mu go nawet tacy ekscentrycy jak Gigi Becali, właściciel Steauy Bukareszt, były pasterz wzbogacony na szemranych interesach z armią, zakochany w sobie do tego stopnia, że kazał namalować wersję „Ostatniej wieczerzy” z sobą za stołem.

Tym bardziej nie zagrożą Gilowi pomniejsi naśladowcy. Tacy jak np. wspomniany Dmitri Piterman, amerykańsko-ukraiński biznesmen, były trójskoczek – nawet olimpijczyk – który zanim w 2006 spuścił Alaves do drugiej ligi i przeniósł się do USA, grasował w hiszpańskim futbolu przez kilka lat.

Mówił o sobie, że będzie tym dla Primera Division, kim Kopernik dla Układu Słonecznego. Trenerów potrzebował tylko dla ich licencji, sam chciał prowadzić drużynę podczas meczu. Gdy federacja mu tego zakazywała, siadał na ławce z akredytacją i w kamizelce fotoreportera albo jako człowiek odpowiedzialny za sprzęt. Sprawił, że kibice w Hiszpanii zatęsknili za Gilem.

We Włoszech dyżurnym prowokatorem był swego czasu Luciano Gaucci, dobrze odżywiony handlarz końmi wyścigowymi, z ambicjami w sporcie i polityce, kiedyś przyjaciel Giulio Andreottiego. Kupił sobie po klubie w każdej z trzech najwyższych lig i sprawdzał, gdzie przebiega granica absurdu. W trzecioligowym Viterbese trenerem zrobił byłą gwiazdę włoskiej żeńskiej reprezentacji Carolinę Morace, do dziś jedyną kobietę, która prowadziła zawodowy klub w tym kraju. W pierwszoligowej Perugii zwalniał nie tylko trenerów. Podczas mundialu w 2002 wyrzucił ze swojej drużyny Koreańczyka Ahn Jung Hwana, strzelca gola, który wyeliminował Włochów z mistrzostw.

Chciał, żeby jego klub był pierwszym w Serie A, w którym zagra kobieta, sprowadził do Perugii syna Kaddafiego, al-Saadiego. Aż w końcu Perugia zbankrutowała, a Gaucci zbiegł przed policją podatkową na Dominikanę. Odważył się wrócić dopiero kilka tygodni temu, po czterech latach na uchodźstwie.

Ekscentryczni właściciele zwykle kupują klub po to, żeby się w nim poczuć jak mali cesarze, otoczeni w loży honorowej hostessami podającymi im drinki, i innymi zaszczytami. Ale czasem cesarz czuje potrzebę wyjścia do ludu. Mike Ashley, brytyjski miliarder wzbogacony na handlu sprzętem sportowym, w 2007 roku kupił sobie Newcastle i postanowił, że pozostanie jednym z kibiców. Siadał wśród nich na trybunach, jeździł na mecze wyjazdowe, najlepiej czuł się w rozciągniętym dresie albo w koszulce Newcastle założonej do dżinsów.

Siadał na trybunach do czasu. Potem kibice przestali rozumieć, o co chodzi w jego kolejnych decyzjach, i zaczęli grozić. Wtedy uznał, że przestało być zabawnie. Chciał ostatnio sprzedać klub, tylko nie ma chętnych. Próbuje działać dalej, ale skończy jako kolejny dowód na to, że – Gil potwierdziłby to gdyby żył – dziś prawdziwych szaleńców już nie ma.

[i]masz pytanie, wyślij e-mail do autora [mail=p.wilkowicz@rp.pl]p.wilkowicz@rp.pl[/mail][/i]

Piłka nożna
Liga Konferencji. Solidna zaliczka Jagiellonii Białystok
Piłka nożna
Liga Mistrzów. Harry Kane poszedł w ślady Roberta Lewandowskiego
Piłka nożna
Manchester City - Real Madryt. Widowisko w Lidze Mistrzów, Vinicius Junior ukradł wieczór
Piłka nożna
Manchester City – Real Madryt. Mecz dwóch poranionych drużyn
Piłka nożna
Barcelona skorzystała z prezentu. Pomogła bramka Roberta Lewandowskiego