Wchodzą sobie w drogę już od 115 lat i był nawet taki czas, całkiem niedawno, że to wchodzenie było najpiękniejszym i najbardziej dramatycznym spektaklem europejskiego futbolu.
Dzieci Manchesteru z końca lat 90., niezwyciężony Arsenal sezonu 2003/2004, słowne pojedynki trenerów cytowanych częściej niż premierzy Wielkiej Brytanii, tzw. wojna bufetowa z 2004 r., gdy w korytarzach Old Trafford po meczu obie strony biły się i obrzucały jedzeniem. Pamiętne chwile z cyklu „Kiedy Manchester spotyka Arsenal”, wyliczać można długo.
W połowie lat 90. Arsene Wenger zderzył się z Aleksem Fergusonem. Francuz ze Szkotem na długo zamienili ligę w dodatek do swojej rywalizacji, podzielili między siebie aż dziesięć z 12 możliwych w tym czasie do zdobycia mistrzostw Anglii. Trzeba było dopiero miliardów Romana Abramowicza, pychy Jose Mourinho i komputera w głowie Rafaela Beniteza, żeby odciągnąć uwagę kibiców od tego, co jeden starszy pan powiedział o drugim starszym panu.
Ale skazani na siebie w kraju i w Europie piłkarze Arsenalu i Manchesteru nie mierzyli się jeszcze ani razu. Wiele w tym winy Wengera.
– Jest w moim CV dziura i czas najwyższy, żeby zniknęła – mówi Francuz. Trener, który zrobił więcej niż ktokolwiek inny, by przyłączyć angielski futbol do Europy, sam w europejskich pucharach nie wygrał niczego. Dwa razy został pokonany w finale – Pucharu UEFA 2000 i Ligi Mistrzów 2006 – wcześniej z AS Monaco przegrał finał Pucharu Zdobywców Pucharów 2002.