Półfinał, którego nie było

Arsenal – Manchester 1:3. Słaby, a do tego pechowy Arsenal poddał się już po kilku minutach rewanżu. Manchester znów jest w finale

Aktualizacja: 06.05.2009 18:20 Publikacja: 05.05.2009 23:36

Półfinał, którego nie było

Foto: AFP

Już dawno nie zdarzył się w Lidze Mistrzów półfinał tak jednostronny. Mecz i rewanż właściwie bez emocji, bez prawdziwej walki, dwa spotkania wyglądające jak starcia dojrzałego boksera z rywalem, którego wrzucono do ringu w nieodpowiedniej kategorii.

Były w nich piękne momenty, choćby parady Manuela Almunii w pierwszym spotkaniu i cudowne gole Cristiano Ronaldo w drugim, ale co po takich ozdobnikach, gdy nie ma żadnego napięcia. Manchester był wielki w obu meczach, Arsenal budził tylko współczucie. Część kibiców na Emirates, nie mogąc dłużej patrzeć na te męki, zaczęła wychodzić ze stadionu, gdy minęła godzina gry.

Już po ośmiu minutach rewanżu Arsene Wenger musiał zrozumieć, że ten finał nie był jego drużynie pisany. Arsenal zaczął mecz oblężeniem połowy rywali, walczył o gola, który wyrównałby straty z pierwszego spotkania, ale zamiast bramki dostał to: obrońca Kieran Gibbs poślizgnął się we własnym polu karnym, próbując wybić piłkę po dośrodkowaniu Cristiano Ronaldo. Futbolówkę przejął Park Ji Sung i – sam przed Almunią – strzelił na 1:0.

[srodtytul]Głowa w dłoniach [/srodtytul]

To była pierwsza akcja United i pożegnanie z ostatnimi wątpliwościami. Od tej chwili Arsenal, by awansować, musiał strzelić trzy gole. Nie mogła tego zrobić drużyna, której w starciach z United problem sprawiało wymienienie trzech podań.

Reklama
Reklama

Wenger klął i chował głowę w dłoniach, potem zaczął coś swoim piłkarzom podpowiadać, ale bez wielkiego przekonania. Biednemu Gibbsowi, który po swoim kiksie bał się wstać z murawy, nie mówiąc o spojrzeniu komukolwiek w oczy, koledzy z drużyny dodali otuchy na tyle, że dotrwał do końca pierwszej połowy. Potem zmienił go Emmanuel Eboue.

Ale w grze Arsenalu niewiele się już zmieniło. Piłkarze Wengera nie przegrali walki o finał przez pecha. W chwili gdy poślizgnął się Gibbs, po prostu wyrównały się rachunki z pierwszego meczu, przegranego przez nich niezasłużenie nisko. Almunia nie był już w stanie zatykać wszystkich dziur zostawionych przez swoich obrońców, a trzy minuty po pierwszym golu hiszpański bramkarz sam popełnił błąd.

Z rzutu wolnego strzelał Cristiano Ronaldo i zrobił to tak, jak dziś potrafi tylko on. Niby od niechcenia, a z wielką siłą. Takie strzały z daleka – i w pełnym biegu, i z rzutów wolnych – powoli stają się jego znakiem firmowym wyraźniejszym niż serie dryblingów czy wymuszanie fauli. Tylko w tym sezonie Ligi Mistrzów jeden taki pocisk zakończył się golem, który uratował Manchester w ćwierćfinałowym rewanżu z Porto, drugi tydzień temu w spotkaniu z Arsenalem trafił w poprzeczkę, a trzeci wczoraj do bramki, tuż przy słupku. Piłka kopnięta z 35 metrów najpierw minęła mur, potem skręciła w stronę celu. Ale Almunia zdołałby ją odbić, gdyby zareagował szybciej.

[srodtytul]Na każdą pogodę[/srodtytul]

Manchester jest pierwszym od 12 lat zdobywcą Pucharu Europy (poprzednim był Juventus), który awansował w następnym sezonie do finału. I może 27 maja w Rzymie zostać pierwszym klubem, który w LM obronił tytuł, nieważne, czy przyjdzie mu zagrać z Chelsea czy z Barceloną. Alex Ferguson zbudował drużynę na każdą okazję, z kadrą tak mocną, że w obu meczach z Arsenalem Ryan Giggs wychodził tylko na ostatnie pół godziny, a Paul Scholes nie wstał z ławki wcale.

Pierwszy półfinał wygrali Fergusonowi przede wszystkim robotnicy futbolu: Carlos Tevez, Darren Fletcher, Anderson, Michael Carrick czy strzelec jedynego gola John O’Shea. W rewanżu fajerwerki odpalił Cristiano Ronaldo. On strzelił również trzeciego gola, po kontrataku, podaniu Wayne’a Rooneya i uderzeniu pod poprzeczkę.

Reklama
Reklama

Takie mecze jak wczorajszy dla dobra obu stron powinno się kończyć przed czasem, gdy wszystko już jest rozstrzygnięte. Obyłoby się bez nonsensownie brutalnych fauli, którymi piłkarze Arsenalu odreagowali frustracje. Obyłoby się też bez nieszczęścia Darrena Fletchera, który w wyniku starcia w polu karnym z Cescem Fabregasem nie tylko spowodował rzut karny zamieniony przez Robina van Persie na bramkę, ale także dostał czerwoną kartkę i w finale nie zagra. Wydawało się, że sędzia przesadził z karą, Fletcher schodził z boiska załamany. Widać nie można mieć wszystkiego.

[ramka]Alex Ferguson, trener Manchesteru United

Pokazaliśmy, że nadal jesteśmy głodni zwycięstw i mamy na tyle silną drużynę, by znów wygrać Ligę Mistrzów. Mówiłem zresztą nieraz, że powinniśmy ją wygrywać częściej, niż robiliśmy to do tej pory. Darren Fletcher jest załamany czerwoną kartką.

I słusznie: powtórki pokazują, że trafił w piłkę przy wślizgu. Nie zagra w finale, ale musimy się z tym pogodzić. Sędzia podjął decyzję, odwołanie nic nie da. [/ramka]

[ramka]Arsene Wenger, trener Arsenalu

Nie czuliśmy tego wieczoru, że gramy w półfinale Ligi Mistrzów, bo wszystko rozstrzygnęło się już po dziesięciu minutach. Było wówczas po meczu. Szkoda, ale moja drużyna idzie w dobrą stronę, jest młoda i sukcesy dopiero przed nią. Współczuję Darrenowi Fletcherowi, wyrzucenie go z boiska było moim zdaniem zbyt surową karą.[/ramka]

Reklama
Reklama

[ramka][b]ARSENAL LONDYN – MANCHESTER UNITED 1:3 (0:2) [/b]

Bramki: dla Arsenalu – R. van Persie (76-karny); dla Manchesteru – Park Ji-sung (8), Cristiano Ronaldo (11, 61). Czerwona kartka: D. Fletcher (75, Manchester). Sędziował R. Rosetti (Włochy). Widzów 58 000.

Arsenal: Almunia – Sagna, Kolo Toure, Djourou, Gibbs (46, Eboue) – Walcott (63, Bendtner), Fabregas, Song, Nasri – van Persie (79, Vela) – Adebayor.

Manchester: van der Sar – O’Shea, Ferdinand, Vidic, Evra (65, Rafael)

– Cristiano Ronaldo, Fletcher, Carrick, Anderson (63, Giggs), Park Ji-sung – Rooney (66, Berbatow).[/ramka]

Już dawno nie zdarzył się w Lidze Mistrzów półfinał tak jednostronny. Mecz i rewanż właściwie bez emocji, bez prawdziwej walki, dwa spotkania wyglądające jak starcia dojrzałego boksera z rywalem, którego wrzucono do ringu w nieodpowiedniej kategorii.

Były w nich piękne momenty, choćby parady Manuela Almunii w pierwszym spotkaniu i cudowne gole Cristiano Ronaldo w drugim, ale co po takich ozdobnikach, gdy nie ma żadnego napięcia. Manchester był wielki w obu meczach, Arsenal budził tylko współczucie. Część kibiców na Emirates, nie mogąc dłużej patrzeć na te męki, zaczęła wychodzić ze stadionu, gdy minęła godzina gry.

Pozostało jeszcze 88% artykułu
Reklama
Piłka nożna
Naukowcy ostrzegają przed upałami. Czy Amerykanie są przygotowani na mundial?
Piłka nożna
Smutny początek sezonu przy Łazienkowskiej. Legia wygrała w ciszy
Piłka nożna
Klubowe mistrzostwa świata. PSG rozbiło Real i w finale zagra z Chelsea
Piłka nożna
Legia zaczyna sezon. Z nowym trenerem, ale bez nowych piłkarzy
Piłka nożna
Koniec marzeń polskich piłkarek. Debiutantki żegnają się z mistrzostwami Europy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama