W drzwiach jumbo jeta, który przywiózł do Barcelony bohaterów z Rzymu i ich kilkusetosobową świtę, pierwsi pojawili się Carles Puyol i Pep Guardiola, a razem z nimi Puchar Europy. Lot do Katalonii był dla zwycięzców jedyną chwilą wytchnienia po finale. Fiesta zaczęła się tuż po nim w rzymskim hotelu Villa Aurelia, na przyjęciu tak tłumnym i szalonym, że niektórzy piłkarze, z Leo Messim na czele, wymknęli się z niego przed czasem. Chcieli przynajmniej zjeść kolację w spokoju, daleko od ciągłego ostrzału ciekawskich zaglądających mistrzom do talerzy.
Gdy przylecieli do Barcelony, nie było już jak i gdzie uciekać. Wylądowali o 18, a tłum na lotnisku El Prat zbierał się od 1 w nocy. Świętowanie było rozpisane co do godziny i co do kilometra. Z samolotu do odkrytego autobusu, nim ulicami Barcelony na Camp Nou, na wieczorną rundę honorową. Tak się bawią piłkarze najlepszego klubu na świecie. Barcelony, królowej Europy, jak ją nazwała po finale włoska prasa. „L’Equipe” pisze, że po tym wieczorze najlepszy piłkarz świata jest już znany: to Xaviniesta. Xavi i Iniesta w każdej gazecie mają najwyższe noty ze wszystkich piłkarzy finału. „Oda do radości”, „Europa alla Catalana”, „Barcelona show” – podziwiać nową królową Europy nietrudno.
Gorzej ze zrozumieniem, co stało się w Rzymie z tymi, którzy bronili dostępu do tronu. „Patrzenie na grę Manchesteru sprawiało ból” – napisał „Daily Mirror”. Włoska „La Repubblica” ocenia, że „Manchester w ogóle nie stawił się na mecz”. Załamał się już po pierwszym golu Samuela Eto’o, a po bramce głową Leo Messiego – zupełnie poddał.
„Idealnym ucieleśnieniem koszmaru Manchesteru był Wayne Rooney. Tracący piłki, łapany na spalonych, katastrofalny. Czerwony Byk z Manchesteru, dobry przez cały sezon, w finale był jak Toro Rosso bez benzyny” – „La Repubblica” nie ma litości dla angielskiego piłkarza. W większości gazet najwyższe oceny wśród mistrzów Anglii zbiera Cristiano Ronaldo, ale to on jest jednocześnie jednym z największych przegranych wieczoru. Wygwizdany przez kibiców na Stadio Olimpico za faule, którymi odreagował złość, już nie dogoni Messiego w wyścigu do Złotej Piłki.
„Głowa Boga” – piszą angielskie gazety o sytuacji, w której Messi strzelił bramkę, dobierając zdjęcie tak, by skojarzenie z „ręką Boga” Maradony było oczywiste. „La Repubblica”: „Kiedy gola głową strzela piłkarz tak niski jak Messi, grając przeciwko takim dwóm drabom jak Vidić i Ferdynand, to sygnał, że ktoś tam na górze ciebie kocha”.