Trudno byłoby znaleźć lepszy moment dla kogoś takiego jak Perez. Real krwawi, a Barcelona kwitnie. Ona jest mistrzem Hiszpanii i królową Europy, a on w kraju stracił tytuł i do tego piąty raz z rzędu odpadł z Ligi Mistrzów w 1/8 finału. Kibice są sfrustrowani, piłkarze zamiast grać, myślą tylko o tym, kto wygra wybory. Czytaj: w czyje łaski trzeba będzie się wkraść, żeby zachować pracę w Madrycie. I nagle wraca z przeszłości rycerz na białym koniu, twórca ery "Galacticos". Kiedy Perez ogłosił, że będzie kandydował, trener Juande Ramos powiedział, że nad Madryt wreszcie przyciągnie majowy, odświeżający deszcz. Ramos też musi się wkradać w łaski – na razie ma małe szanse by zachować posadę.
[srodtytul]Trzydzieści esemesów na godzinę[/srodtytul]
Wybory prezesa były zaplanowane na 14 czerwca, ale ponieważ wszyscy kontrkandydaci się wycofali, wybór Pereza można ogłosić wcześniej, prawdopodobnie nastąpi to już w poniedziałek.
Zdaniem Pereza drużynę od najlepszych w Europie dzieli teraz trzysta milionów euro i zamierza je wydać w dwa miesiące. 80 milionów weźmie z budżetu, drugie tyle ze sprzedaży kilkunastu piłkarzy, na resztę chce wziąć kredyt w banku. Realu nie stać już na prowizorkę, gwiazdy mają zarabiać na siebie zdobywając kolejne trofea. Nowy prezydent chce kupić ośmiu piłkarzy, którzy natychmiast zajęliby miejsce w pierwszym składzie, a w maju 2010 roku wygrali finał Ligi Mistrzów.
W sprawie transferów Perez odbiera podobno około trzydziestu esemesów na godzinę. Na przykład: „Widziałeś, jak grał dziś Rooney? On musi do nas trafić”. O Rooneyu prasa milczy, zwłaszcza po tym, co pokazał w finale Ligi Mistrzów, ale o tym, że nadchodzi nowa era Galacticos - aż huczy. Okienko transferowe jeszcze się nie otworzyło, a Perez nie został jeszcze prezydentem, więc nie da się potwierdzić żadnej informacji, ale "Marca" na pierwszych stronach w ostatnich tygodniach informowała, że Real dogadany jest już w sprawie transferów Kaki i Cristiano Ronaldo.