W zeszłym sezonie Lech Poznań był jedyną drużyną, która zakwalifikowała się do rozgrywek grupowych europejskich pucharów. Teraz jest ostatnią, która w ogóle dostąpiła zaszczytu walki o ten etap.
Latem w Poznaniu nie doszło do rewolucji. Z klubu odszedł Rafał Murawski, a Franciszka Smudę zastąpił Jacek Zieliński. Jeśli ktoś obawiał się o grę Lecha, to właśnie ze względu na trenera, który miał sobie nie poradzić z cieniem wielkiego poprzednika oraz z kapryszącymi gwiazdami, którym Poznań nagle zaczął wydawać się za ciasny.
Nie wiadomo, którego Lecha zobaczymy dzisiaj w pierwszym spotkaniu z Belgami. Jeśli tego, który wygrał z wicemistrzem Norwegii Fredrikstad 6: 1 na wyjeździe, a w lidze bez wrzucania drugiego biegu pokonał 5:0 Koronę Kielce, Club Brugge nie będzie straszne. Jeśli jednak na boisko we Wronkach wybiegnie Lech przegrywający rewanż z Fredrikstad 1:2 i ligowy mecz z Polonią 2:4, w tym roku nie będziemy mieli żadnej drużyny w pucharach już we wrześniu.
– Z Polonią nie graliśmy aż tak źle, ale wręcz infantylnie w obronie, a klasowy zespół nie może się tak zachowywać – mówił wczoraj Zieliński na konferencji prasowej.
Na szczęście do składu wracają dwaj ostatnio kontuzjowani: najlepszy napastnik Robert Lewandowski i reprezentacyjny obrońca Bartosz Bosacki. Lewandowski przed sezonem marudził najgłośniej, chciał odejść do Borussii Dortmund, ale 7 milionów euro nie płaci się za piłkarza, który rozegrał jeden dobry sezon w polskiej ekstraklasie. Młody napastnik zrozumiał to tuż przed rozpoczęciem rozgrywek, po powrocie ze zgrupowania przeprosił za swoje zachowanie, a teraz szykuje się do podpisania kontraktu z trzystuprocentową podwyżką.