Reklama
Rozwiń

Legia wraca do gry

Zespół Jana Urbana wygrał z Lechem 2:0 i zaczyna gonić Wisłę

Publikacja: 26.09.2009 03:04

Legia wraca do gry

Foto: ROL

Urban powtórzył to, co robił już kilka razy przed ważnymi meczami. Chociaż przez cały sezon Legia gra z jednym napastnikiem, na najsilniejszych rywali trener wystawia dwóch piłkarzy z przodu. W piątek zaryzykował, pozwalając grać od pierwszej minuty Bartłomiejowi Grzelakowi.

Kariera tego zawodnika w warszawskim klubie polega głównie na leczeniu kolejnych kontuzji. Na Łazienkowską przyszedł w 2007 roku z Widzewa Łódź i przez blisko trzy sezony zdążył zagrać w 39 meczach i strzelić tylko siedem goli. Pytany, dlaczego Legii nie udało się wywalczyć mistrzostwa w dwóch ostatnich latach, Urban powtarza, że „niespodziewanie problemy Grzelaka ze zdrowiem okazywały się wymagać dłuższego czasu rehabilitacji”.

Tyle tylko, że kiedy Grzelak strzelał, to nie Odrze Wodzisław czy Polonii Bytom, ale zawsze mobilizował się na tych najbardziej prestiżowych przeciwników, choćby Wisłę Kraków czy Widzew Łódź. W piątek było podobnie. Walczył, biegał, jak się przewracał, to wstawał i nie przejmował się śmiechem z trybun. Grzelak i Takesure Chinyama wyglądali zabawnie, kompletnie się nie rozumiejąc.

Na dobre zrozumieli się dopiero w 62. minucie, kiedy Chinyama podał piłkę do Grzelaka, a ten ze spokojem minął Bartosza Bosackiego i przerzucił piłkę nad Grzegorzem Kasprzikiem. Urban cieszył się przy ławce rezerwowych jak dziecko. Wiedział, że ten gol odstrasza złe duchy krążące nad nim i jego drużyną. Dzień wcześniej mówił, że Legia potrzebuje teraz zwycięstwa nad silnym rywalem i łatwiej będzie jej już do końca sezonu.

Przy Łazienkowskiej jeszcze radośniej zrobiło się osiem minut później. Maciej Iwański podał do Chinyamy, a ten strzelił drugiego gola w drugim kolejnym meczu, od kiedy powrócił do pierwszego składu po kontuzji. Wszyscy piłkarze znowu pobiegli do Urbana, pokazując, że oni w sens jego pracy nie przestają wątpić.

Piątkowy mecz był starciem najlepszej ligowej obrony z najlepszym atakiem. Klasę potwierdziła tylko obrona, bo Legia nie straciła gola. Atak Lecha tracił czas na popisywanie się efektownymi zagraniami. Robert Lewandowski nie jest nawet „poznańską wersją Chinyamy”, bo nie potrafił wykorzystać żadnej okazji, i mimo że musi zdawać sobie sprawę z własnych ograniczeń, nie decydował się też podać do lepiej ustawionych kolegów. Jacek Zieliński kilka razy miał też pretensje do Semira Stilicia, który swoimi podaniami nie szukał napastników, ale raczej oferty z zagranicznego klubu. Na pokaz, nieskutecznie.

Legia wygrała z Lechem w lidze pierwszy raz od 3 listopada 2006 roku, pierwszy raz za kadencji Urbana. Nie zachwyciła, podobnie jak przeciwnik w pierwszej połowie uśpiła kibiców, ale w drugiej mogła strzelić kilka goli więcej. Tradycyjnie nieskuteczny był Marcin Mięciel, Maciej Rybus trafił w poprzeczkę.

Selekcjoner Stefan Majewski, który kilka godzin po ogłoszeniu szokującej kadry na mecze z Czechami i Słowacją oglądał sześciu swoich piłkarzy z trybun, nie mógł być zachwycony. Na najlepszego piłkarza sierpnia Sławomira Peszkę wystarczyło tylko zwrócić baczniejszą uwagę. Słabo wypadł też Jakub Wilk i skrzydła, które zazwyczaj rozwijał Lech i z którymi rywale nie potrafili sobie poradzić, zupełnie nie działały. Więcej pociechy będzie z dwóch piłkarzy Legii: Jakuba Rzeźniczaka i Macieja Iwańskiego. Ten drugi w dwóch kolejnych meczach trzy razy podawał piłkę strzelcowi gola.

Drużynę Jana Urbana czekają teraz dwa mecze wyjazdowe: z Jagiellonią i Piastem. Lecha czeka być może burza z piorunami. Koncepcja trenera Zielińskiego, czyli trzy przegrane mecze z zaledwie ośmiu dotychczasowych, może spowodować nerwowe ruchy spokojnych zazwyczaj właścicieli klubu. Za tydzień Lech jedzie do Gdyni. Potem podejmuje Wisłę Kraków w meczu o uratowanie sezonu. Jeśli przegra także z mistrzem Polski, może ugrzęznąć w środku tabeli już na dobre.

[ramka][b]8. kolejka[/b]

Legia Warszawa – Lech Poznań 2:0 (0:0). Bramki: B. Grzelak (62), T. Chinyama (70). Żółte kartki: B. Bosacki, S. Gancarczyk (Lech). Sędzia: R. Małek (Zabrze). Widzów 5 500.

Legia: Mucha - Rzeźniczak, Astiz, Choto, Kiełbowicz - Radović, Smoliński (78, Giza), Iwański, Rybus - Grzelak (82, Mięciel), Chinyama (90+2, Szałachowski).

Lech: Kasprzik - Kikut, Djurdević, Bosacki, Gancarczyk - Peszko, Injac, Bandrowski (73, Zapotoka), Stilić (68, Rengifo), Wilk (81, Chrapek) - Lewandowski.

Lechia Gdańsk - Zagłębie Lubin 1:0 (0:0). Bramka: I. Lukjanovs (89). Żółta kartka: S. Kapias. Czerwona kartka: P. Świerczewski (90, obaj Zagłębie.). Sędzia: M. Szulc (Warszawa). Widzów 9 000.

Lechia: Kapsa - Bąk, Manuszewski, Wołąkiewicz, Mysona - Kaczmarek, Bajić (83, Pietrowski), Surma (72, Nowak), Rogalski - Rybski (60, Buzała), Lukjanovs. KGHM Zagłębie: Ptak - Kapias, Jasiński, Łabędzki, Nhamoinesu - Ekwueme, Bartczak (90+1, Plizga), Świerczewski, Traore, Hanzel (89, Jackiewicz) - Micanski.[/ramka]

Piłka nożna
Żegluga bez celu. Michał Probierz przegranym roku w polskiej piłce
Piłka nożna
Koniec trudnego roku Roberta Lewandowskiego. Czas odzyskać spokój i pewność siebie
Piłka nożna
Pokaz siły Liverpoolu. Mohamed Salah znów przeszedł do historii
Piłka nożna
Real odpalił fajerwerki na koniec roku. Pokonał Sevillę 4:2
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Piłka nożna
Atletico gra do końca, zepsute święta Barcelony
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku