Trudno było wybrać lepszy moment na taki mecz. Na dwa dni przed ogłoszeniem wyników plebiscytu „France Football”, w którym, jeśli wierzyć przeciekom, całe podium zajmą gwiazdy obu drużyn: Leo Messi, Cristiano Ronaldo i Xavi. Na koniec tygodnia, w którym Cristiano, polisa na zwycięstwa Realu, wreszcie wrócił na boisko po długim leczeniu kontuzji. I kilka dni po tym jak Barca, rozbijając Inter w Lidze Mistrzów, przypomniała sobie i innym, kto gra najpiękniej na świecie. „Muzyka, maestro! Barcelona wróciła” – zachwycał się tamtym meczem „El Pais”. A teraz buduje napięcie przed czymś jeszcze lepszym. Lider ligi mistrzów Europy przyjeżdża do wicelidera pomścić krzywdy z poprzedniego sezonu. W tabeli dzieli ich tylko punkt.
[srodtytul]Sprzedawcy marzeń [/srodtytul]
Mecz, za który Real ma się mścić, właściwie jeszcze się nie skończył, choć minęło od niego ponad pół roku. Bez tamtego 2:6 w Madrycie, po którym pisano, że Real został unicestwiony, a Barcelona zamieniła futbol w raj, nie byłoby powrotu prezesa Florentino Pereza i transferowych rekordów świata. To całe letnie szaleństwo, ze świeckimi mszami na Santiago Bernabeu, podczas których prezentowano Kakę, Cristiano Ronaldo, Karima Benzemę, miało pomóc kibicom zapomnieć o tamtej traumie. Real musiał stworzyć sobie jakąś ideologię, bo bez niej ani zdobywane tytuły (mówimy przecież o drużynie, która była mistrzem w dwóch z trzech ostatnich sezonów), ani transfery (trudno znaleźć rok, w którym Real wydałby na piłkarzy mniej niż 100 mln euro) nie dawały radości. Perez, niedawno żegnany ze wstydem, teraz witany z nadzieją, jest mistrzem sprzedawania marzeń. Latem znów mu się udało, odciągnął uwagę od zdobywającej wszystkie możliwe tytuły Barcelony. Ale jednocześnie zaciągnął zobowiązanie, pod którym Real się ugina, nawet teraz, gdy prowadzi w Primera Division i w swojej grupie Ligi Mistrzów. Od drużyny, która wydała ćwierć miliarda euro na nowe gwiazdy i ostrzeliwała takimi liczbami świadomość kibiców przez całe lato, wymaga się, żeby fruwała nad boiskiem. A ona wygrywa, nie odrywając się od ziemi. To Barcelona częściej się odrywa, choć na wzmocnienia przed sezonem wydała kilka razy mniej.
[srodtytul]Ławka Raula [/srodtytul]
Barca nie zachwyca aż tak, jak w poprzednim sezonie, tę różnicę najlepiej widać w grze Andresa Iniesty. Ale jedno się nie zmieniło. Od kiedy trenerem jest Pep Guardiola, drużyna nie przegrała żadnego meczu, w którym miałaby nóż na gardle. Najczęściej traci punkty z przeciętnymi rywalami, którzy chcą z nią grać w rugby, a nie w futbol. Gdy przychodzi do decydującej próby, zapomina o kryzysach. Inter zaprosiła we wtorek na kolejne przedstawienie w „operze pressingu”, jak nazwano jej finał z Manchesterem w Lidze Mistrzów. W niedzielę czeka tam na Real. Być może już z Messim i Zlatanem Ibrahimoviciem w składzie, ale w piątek lekarze nie przesądzali niczego. Real przywozi wyleczonego Cristiano Ronaldo, z którym strzela średnio dwa razy więcej goli na mecz niż bez niego. I rezerwowego Raula odsuwanego na życzenie Florentino Pereza coraz dalej od drużyny. Prezes uważa, że wieloletni kapitan nie pozwala na boisku rozwinąć skrzydeł Kace i Benzemie, i trener Manuel Pellegrini zaczął tych sugestii słuchać. Mecz z Barceloną, w którym Raula nie ma w wyjściowym składzie z wyboru trenera, a nie przez kontuzję, zdarzy się pierwszy raz od 1995 roku. Czyli od sezonu, w którym Hiszpan debiutował w lidze.