Tylko jeden gol, aż dwie czerwone kartki i wiele niepotrzebnych fauli i dyskusji. Kilka fantastycznych okazji dla Realu, ale 3 punkty dla Barcelony. Pierwsza połowa bez prądu, z piłką jako wrogiem, druga do oglądania bez końca.
Jeśli ktoś liczył w Grand Derbi na jednoznaczne werdykty, trafił na zły mecz. Bo tego wieczoru na Camp Nou zobaczył, że Barca Pepa Guardioli nie zawsze wygrywa ładnie, z cierpieniem też jej do twarzy. I że pogłoski o brzydocie i niezborności obecnego Realu są mocno przesadzone.
Ciosy padały na przemian z obu stron, goście grali bardzo dobrze, ale w meczach z Barceloną to już nie wystarcza. Żeby w takim spotkaniu jak wczorajsze zachwiać równowagą sił, trzeba się zdobyć na coś wyjątkowego. A to udało się tylko Daniemu Alvesowi i Zlatanowi Ibrahimoviciowi.
Szwed wszedł w drugiej połowie jako rezerwowy, zmienił słabego Thierry’ego Henry i już kilka minut później strzelił gola. Był na granicy spalonego, gdy Alves podawał mu piłkę, i dzięki temu uciekł obrońcom. A Ikera Casillasa pokonał dzięki temu, że strzelił z woleja, gdy większość piłkarzy nawet nie sięgnęłaby stopą piłki.
Leo Messi był pod koniec meczu w teoretycznie lepszej sytuacji, po identycznym podaniu Alvesa miał dużo więcej czasu na zastanowienie. Ale czekał za długo i trafił w wyciągniętą nogę Casillasa, niemal kopiując sytuację spod bramki Barcelony, gdy strzał Cristiano Ronaldo (Portugalczyk grał do 66. minuty, Manuel Pellegrini chce go mieć zdrowego na następne mecze) odbił Victor Valdes. Real miał takich okazji więcej. Gole powinni strzelić Marcelo, Gonzalo Higuain, Karim Benzema, ale każdego z nich zatrzymywał najlepszy piłkarz meczu Carles Puyol.