Jeśli ktoś miał jeszcze wątpliwości, że Bayern jest drużyną kompletną i zasługuje na wielki finał Ligi Mistrzów – wczoraj musiał się ich pozbyć. Polubią go ci, którzy nie cenią niemieckiego, siermiężnego stylu gry, bo obecnemu Bayernowi w Niemczech została tylko siedziba. To drużyna, która cieszy grą, a jej droga do decydującego meczu w Madrycie pokazała wielki charakter, siłę, a także finezję w grze.
Wczoraj ograł Lyon bez większego problemu. Obawy były, bo przyleciał do Francji bez zawieszonego za kartki Francka Ribery’ego, z dwoma stoperami, którzy byli tak osłabieni kontuzjami, że zmienili się w przerwie, by żaden nie naraził się na poważniejszy uraz. Grypa żołądkowa zatrzymała w Monachium Anatolija Tymoszczuka. Siłą Bayernu jest jednak w tym sezonie wielka pewność siebie, którą dał im Louis van Gaal – największy zarozumialec wśród trenerów, ale być może także największy strateg.
Goście mogli skończyć imprezę i zgasić Lyonowi światło już w 3. minucie, ale precyzji zabrakło Thomasowi Muellerowi. Bayern trafił na przeciwnika, dla którego sam awans do półfinału – po pierwsze – był spełnieniem marzeń, po drugie – szczytem możliwości. Claude Puel mógł przekładać nawet wszystkie mecze ligi francuskiej, jakie zostały do końca sezonu, a i tak z piłkarzy, których miał do dyspozycji, nie wycisnąłby więcej.
Bayern przeważał w każdym elemencie gry. Piłkarze z Monachium celnie podawali piłkę 419 razy, rywale – 305. Strzelali na bramkę pięć razy, Lyon – tylko raz.
Wszystkie gole strzelił Ivica Olić – Chorwat, który ciągle przekonuje trenera van Gaala, że zasługuje na większe zaufanie. W 26. minucie przepchnął się w polu karnym, zostawiając za plecami zagubionego obrońcę, i dał prowadzenie, w drugiej połowie dobijał rywali – w 67. minucie wykorzystał sytuację sam na sam, w 78. strzelił gola głową.