Często mówi się, że Wisła straciła tytuł w wyniku nieszczęsnego strzału Mariusza Jopa w ostatniej minucie derbowego meczu z Cracovią. To jest duże uproszczenie. Warto przypomnieć o innej ostatniej minucie Wisły, w meczu z Polonią w stolicy, i samobójczym strzale polonisty, który przyniósł krakowianom już niemal stracone trzy punkty.
Wisła nie mogła grać na swoim stadionie i tułała się między Sosnowcem a Nową Hutą. Legia ma jedną trybunę, a i na niej sporo wrogów wśród kibiców. Lech przez jesień grał we Wronkach, gdzie raczej trudno o atmosferę wielkiego futbolu. Wtedy wiodło mu się najgorzej. Wpływ na to miał pewnie i fakt, że Jacek Zieliński dopiero poznawał drużynę, czego nieuniknioną konsekwencją były porażki w lidze i o Puchar Polski. Może zresztą i lepiej dla drużyny, że z tych ostatnich rozgrywek odpadła. Po powrocie do Poznania Lech miał za sobą wsparcie trybun, jakiego rywale byli w tym sezonie pozbawieni.
Chociaż w Legii, Wiśle i Ruchu grali dobrzy zawodnicy, Lech przebijał ich nie tylko parą Robert Lewandowski – Sławomir Peszko, ale i podejściem do meczów, wpajanym jeszcze przez Franciszka Smudę.
Lech walczył zawsze o zwycięstwo, czasami osiągając cel w ostatniej chwili. O Wiśle i Legii nie można tego powiedzieć, a trzecie miejsce słabszego kadrowo i finansowo Ruchu to też efekt pracy trenera Waldemara Fornalika oraz atmosfery w klubie, najbardziej rodzinnej, w stylu śląskich klubów z romantycznej epoki futbolu, bez wielkich pieniędzy, transferów i blichtru wszechobecnego w wielkich miastach.
Wpływ na sukces Lecha ma nie tylko dobra drużyna, pasujący do niej trener i wzorowa współpraca z kibicami wymagająca czasami kompromisów. Duże znaczenie ma też organizacja klubu oddana w ręce doświadczonych działaczy. To jest wciąż grupa tych samych osób, począwszy od właściciela Jacka Rutkowskiego przez prezesa Andrzeja Kadzińskiego po dyrektora sportowego Marka Pogorzelczyka, którzy współpracowali jeszcze w czasach Amiki. To też są mistrzowie Polski, tyle że w swojej dyscyplinie.