Piłkarze Franciszka Smudy po raz drugi z rzędu nie strzelili i nie stracili gola. Po bezbramkowym remisie z Finlandią w Kielcach, tym razem zanotowali identyczny rezultat w meczu z Serbią.
Mimo osłabień spowodowanych kontuzjami, biało-czerwoni rozpoczęli bardzo dobrze. Przez pierwsze pół godziny wyglądało, jakby to podopieczni Smudy jechali na mundial. Jednak mecz odbywał się w fatalnych warunkach. Austrię od trzech dni nęka ulewny deszcz, podobnie było w trakcie spotkania.
W 12. minucie mocny strzał oddał bardzo aktywny w tej części gry Jakub Błaszczykowski. Wkrótce potem w świetnej sytuacji znalazł się Sławomir Peszko (w ostatniej chwili piłkę wybił mu spod nóg Neven Subotic), a kilkadziesiąt sekund później po strzale Roberta Lewandowskiego w roli bramkarza wystąpił obrońca Aleksandar Kolarov. Broniący w tej części meczu Bojan Isailovic (na co dzień w Zagłębiu Lubin) i tak miał sporo pracy.
Serbowi otrząsnęli się dopiero w końcówce pierwszej połowy. Dogodnych okazji nie wykorzystali wtedy Danko Lazovic i Milan Jovanovic. Raz podopieczni Smudy mogli mówić o szczęściu, gdy arbiter nie pokazał czerwonej kartki Grzegorzowi Wojtkowiakowi, który sfaulował wychodzącego na dogodną pozycję Lazovica. Skończyło się jedynie na żółtej.
Po przerwie, gdy Radomir Antic zdecydował się zmienić prawie pół składu, przewaga uczestników MŚ nie podlegała już dyskusji. Kilka razy przeszkodził im sędzia, który błędnie odgwizdał pozycję spaloną (m.in. w sytuacji, gdy trzech Serbów znalazło się przed Fabiańskim).