Franciszek Smuda rozpoczął pracę w listopadzie ubiegłego roku z entuzjazmem charakterystycznym dla każdego nowego selekcjonera. I w atmosferze dość powszechnego społecznego poparcia. Leo Beenhakker dobrze zaczął, ale źle skończył, a Stefan Majewski nawet nie zaczął, bo nie zdołał zmobilizować kadry na dwa ostatnie mecze eliminacji do mundialu.
Smuda, wbrew temu, co ostatnio powtarza, nie zaczął swojej pracy od zera, bo Beenhakker i Majewski nie zostawili po sobie spalonej ziemi. I nowemu trenerowi chyba się wydawało, że będzie miał lekką pracę, bo przecież nie bierzemy udziału w eliminacjach do Euro 2012 i można spokojnie budować kadrę, sprawdzając zawodników w meczach towarzyskich.
[srodtytul]Bicie na alarm[/srodtytul]
Ale ani Smuda, ani kibice, ani dziennikarze, o działaczach PZPN nie mówiąc, nie brali pod uwagę, że mecze towarzyskie staną się podstawą do bicia na alarm. Zwłaszcza wyniki i postawa piłkarzy w czterech ostatnich: z Finlandią 0:0, z Serbią 0:0, z Hiszpanią 0:6 i z Kamerunem 0:3.
Nikt zdrowo myślący nie zarzuci Smudzie, że działa przeciw sobie i podejmuje samobójcze decyzje. On wybiera zawodników, których uważa za najlepszych, którzy wyróżniają się w swoich klubach lub przez lata wyrobili sobie pozycję uzasadniającą ich obecność w reprezentacji. Ale te wybory czasami się nie sprawdzały.