To, że Legii się chciało, widać było dopiero wtedy, gdy trzeba było grać nie tylko przeciwko Lechowi, ale też z konsekwencjami własnej głupoty.
Kilka minut przed przerwą Maciej Rybus w zupełnie niegroźnej sytuacji, pod bramką rywala, pociągnął za koszulkę Siergieja Kriwca i zobaczył drugą żółtą kartkę. W dziesięciu przeciwko 11 piłkarze Legii zagrali lepiej niż w komplecie, zaskoczyli chyba sami siebie.
Pierwszą połowę Lech powinien wygrać z dużą przewagą. Trafił tylko Kriwiec w 10. minucie, pudłowali w sytuacji wydawało się do zmarnowania niemożliwej Semir Stilić i Sławomir Peszko.
– Lech był pewny siebie, my wszystkiego się baliśmy. Na szczęście niektórzy piłkarze potrafili wziąć odpowiedzialność na swoje barki – mówił później Skorża.
W 37. minucie, chwilę przed czerwoną kartką Rybusa, wyrównał Michał Kucharczyk, najlepszy do tego momentu piłkarz gospodarzy. Podanie od Manu dotarło do niego cudem, strzał 19-latka był już jednak pewny i skuteczny.