Dokładnie rok temu w tym samym Grodzisku powiało optymizmem. Trener Franciszek Smuda otworzył wszystkie treningi, po każdym z nich podchodził do ogrodzenia i najpierw żartował z dziennikarzami, a później z kilkoma zawodnikami przychodził do kawiarni przy kortach tenisowych. Rozmawiał, tłumaczył swój pomysł na drużynę i obiecywał, że to nowe zwyczaje. Pił białą kawę, ale nie cappuccino.
Wczoraj do Grodziska przyjechała inna drużyna i inny trener. Dziennikarzy jest garstka, kibiców przyszło dwóch. Otwarty był tylko pierwszy kwadrans zajęć, potem cisza i skupienie, a może raczej przerażenie.
Wokół reprezentacji Polski ostatnio jeśli było głośno, to tylko w oparach alkoholu i dymu papierosów. Wydarzenia niezwiązane ze sportem wykurzyły z kadry czterech piłkarzy – Artura Boruca, Michała Żewłakowa, Sławomira Peszkę i Macieja Iwańskiego. Ci, którzy zostali, nabrali wody w usta, nie chcą komentować decyzji Smudy. Drużyna wydaje się wstrząśnięta i zmieszana. – Zamknęliśmy treningi, bo trener uznał, że reprezentacja potrzebuje skupienia. Piłkarze muszą w spokoju przygotowywać się do meczów – tłumaczyła Agnieszka Olejkowska, rzecznik prasowy PZPN.
Na pożarcie mediom przyprowadziła dwóch piłkarzy z polskiej ligi, którzy byli wystarczająco odważni, bo ich drużyny wygrały ostatnie mecze – Pawła Brożka i Adriana Mierzejewskiego. Miał być też Ludovic Obraniak, ale podczas porannych zajęć się przeziębił. Smuda nie podszedł do ogrodzenia, kawę wypił w hotelu. Zajęcia polegały na podawaniu piłki, na zgrupowanie nie dojechali jeszcze wówczas Łukasz Fabiański i Kamil Glik.
Reprezentacja Polski nie ma się czym chwalić, nie wygrała żadnego z ostatnich ośmiu meczów. Noszony rok temu na rękach Smuda stracił zaufanie kibiców, a drużyna grająca tylko mecze towarzyskie znalazła się pod wielką presją. Boruc już nazwał trenera Dyzmą, teraz Smuda musi walczyć o to, by nie pisano o nim, że miał złoty róg.