Wenger nawet nie próbował owijać w bawełnę. Chociaż sezon w Anglii dopiero dobija do półmetka, menedżer Arsenalu zapowiedział swoim piłkarzom, że jeśli myślą o mistrzostwie, muszą pokonać Chelsea.
Londyńskie kluby dzielił w tabeli tylko punkt, dużo większy dystans był w podejściu do tego meczu. Chelsea nie wygrała żadnego z pięciu ostatnich ligowych spotkań, a tak fatalna passa nie przytrafiła się tej drużynie jeszcze nigdy, od kiedy kupił ją Roman Abramowicz. Widać to było zresztą po Carlo Ancelottim, który jeśli z tak samo ponurą miną robił ostatnią odprawę przed meczem, to przegrał go jeszcze w szatni. Wenger wierzył za to, że dla jego drużyny nadchodzi przełomowy moment.
Wygrane na przełomie roku, to często wygrana później liga, a Arsenal nie zdobył przecież żadnego trofeum już od pięciu lat.
Z Chelsea nie było łatwo, dopóki piłkarze Wengera próbowali grać tak, jak kochają – szybko, z polotem, udając Barcelonę. Gdy nie potrafili ominąć niebieskiej ściany kilka razy, sforsowali ją siłą. Alexandre Song zaczął taniec Arsenalu minutę przed końcem pierwszej połowy, zaraz po przerwie zaczęły się jeszcze szybsze kroki, przy których piłkarze Chelsea wyglądali, jakby dopiero zapisali się na kurs.
Gole Cesca Fabregasa z 51. i Theo Walcotta z 53. minuty nie były wypracowanymi po kilkunastu podaniach, ale zostały zdobyte po błyskawicznym przejęciu piłki i szybkim podaniu do przodu. Piłkarze Ancelotttiego mogli nawet nie spodziewać się, że Arsenal potrafi wygrywać poświęcając swoje priorytety. Wczoraj Chelsea łatwiej było pokonać pozwalając jej na popełnienie błędów, a nie bawiąc się w bicie rekordów celnych zagrań i utrzymywania się przy piłce.