Była 78. minuta. Jeden z kolejnych ataków lidera Premiership. Nani dośrodkował w pole karne. Wayne Rooney wyskoczył, jakby chciał zrobić salto, i przewrotką posłał piłkę w prawy górny róg bramki Joe Harta, wprawiając w euforię ponad 75 tys. kibiców i Davida Beckhama, który przyjechał na Old Trafford z synami. Obrońcy City nawet nie zdążyli zareagować, stali jak zaczarowani, przecierali oczy ze zdumienia.

To dopiero piąty gol Rooneya w lidze, ale jakże efektowny i ważny. Zamykający chyba sąsiadom drogę do pierwszego od 1968 roku mistrzostwa. Osiem punktów straty do United (przy jednym meczu rozegranym więcej) wydaje się nie do odrobienia.

A losy meczu mogły się potoczyć zupełnie inaczej, gdyby już po kilku minutach David Silva skończył ładną akcję zespołu. Hiszpan strzelił jednak obok słupka, a na prowadzenie jeszcze przed przerwą wyszli United. Do wybitej przez Edwina van der Sara (Tomasz Kuszczak siedział na trybunach) piłki dobiegł Ryan Giggs, podał do Naniego, a Portugalczyk nie miał kłopotów z pokonaniem Harta.

– To będzie ważniejsze spotkanie niż finał Ligi Mistrzów – zapowiadał pomocnik City Yaya Toure. W ubiegłym sezonie na Old Trafford padło aż siedem goli, United wygrali 4:3 dzięki trafieniu Michaela Owena w szóstej minucie doliczonego czasu. Teraz emocji też nie brakowało. City wyrównali w 65. minucie. Piłka po strzale wprowadzonego na boisko chwilę wcześniej Edina Dżeko odbiła się jeszcze od pleców Silvy i wpadła do bramki. Więcej pewnie broniący van der Sar nie dał się już pokonać.