Kiedy jesienią trener Harry Redknapp zapowiadał, że jego Tottenham może stać się rewelacją Ligi Mistrzów, większość pukała się w czoło. Wczoraj drużyna, która w tych rozgrywkach debiutuje, zapewniła sobie awans do najlepszej ósemki, pokazując to, czego dzień wcześniej zabrakło Arsenalowi – wszechstronność. Żelazną obroną kierował niechciany na Emirates przez Arsene'a Wengera William Gallas.
Tottenham dotąd słynął z szarży skrzydłami, wypromował Garretha Bale'a, dał rozwinąć talent Aaronowi Lennonowi. W dotychczasowych meczach LM strzelił aż 19 goli, jesienią utarł nosa Interowi. Wczoraj miał jednak inne zadanie – bronić tego, co udało się trzy tygodnie temu dokonać na San Siro – zwycięstwa 1:0 określanego przez Redknappa jako bardzo dużą zaliczkę.
Gospodarze w całym meczu oddali tylko jeden celny strzał – Rafael van der Vaart trafił prosto w bramkarza. Reszta meczu to popis sztuki przeszkadzania i powtarzanie do znudzenia wysokich dośrodkowań na głowę Petera Croucha.
Napastnik, który strzelił gola w pierwszym meczu, przy swoich rywalach wyglądał jak starszy brat, a że niemalże każdy przeciwnik przy wyskoku wchodził mu pod pachę, sędzia bardzo często odgwizdywał jego faule w ataku.
Redknapp i Massimiliano Allegri zapowiadali atakowanie i ciekawy mecz. To, że trener gospodarzy oszukiwał, można jeszcze zrozumieć, ale że Włosi przyjechali do Londynu bez pomysłu, jak wygrać – już trudniej. Najgroźniejszy był Pato, raz minął nawet Heurelio Gomesa, ale nie potrafił dobrze podać do Zlatana Ibrahimovicia.