Musimy wcisnąć przycisk alarmowy niezależnie od wyników w Lidze Mistrzów – mówił trzy tygodnie temu Clemens Toennies, prezes Schalke, gdy zdecydował się zwolnić Felixa Magatha. Ralf Rangnick, który go zastąpił, po dwóch kolejkach nie poprawił dziesiątego miejsca w Bundeslidze. Wczoraj jego piłkarze potwierdzili jednak, że w tym sezonie najlepiej czują się w Lidze Mistrzów. Schalke rozgromiło w Mediolanie broniący trofeum Inter aż 5:2.
Rangnick z tego, że w drużynę z Gelsenkirchen nikt nie wierzył, uczynił cnotę. Zasłonę dymną psuł mu trochę Raul, który całkiem poważnie mówił o tym, że Schalke walczyć będzie o miejsce w finale. W tej drużynie poza Hiszpanem, bramkarzem Manuelem Neuerem i kontuzjowanym akurat Klaasem-Janem Huntelarem nie ma gwiazd. Dla górników z Gelsenkirchen grają tacy, którzy przede wszystkim pracują.
Osiem goli w cztery dni
Inter zaczął najlepiej jak mógł, bo Dejan Stanković już w pierwszej minucie strzelił gola z połowy boiska. Piłkarze Leonardo pierwsze kwadranse mają najlepsze ze wszystkich ćwierćfinalistów, bo zdobyli w tym okresie już sześć bramek. Mają też najgorszą obronę, co potwierdziły kolejne minuty. Gdy piłkarze schodzili do szatni było już niepokojące 2:2, po przerwie grali tylko Niemcy. Wygrali 5:2, mogli wyżej. Kicker pisze o „magicznej nocy", po której Schalke zapewniło już sobie pierwszy w historii awans do półfinału Ligi Mistrzów. I to akurat w okresie, gdy nikogo nie zdziwiłaby kompromitacja na San Siro.
Inter kończył mecz w osłabieniu po czerwonej kartce dla Cristiana Chivu. Został też on wykluczony z gry w sobotę, gdy Inter przegrywał mistrzostwo Włoch z Milanem 0:3. W cztery dni fani drużyny, przed którą w poprzednim sezonie klęczała cała Europa, zobaczyli dwie upokarzające porażki i aż osiem straconych goli. Inter broni honoru klubów Serie A w Lidze Mistrzów, bo wszystkie inne włoskie kluby odpadł wcześniej.
Spodziewanych emocji nie było w Madrycie, bo zabawę po kwadransie zakończył sędzia. Dwa głupie faule Petera Croucha przy próbie odbioru piłki, sprowokowały arbitra do pokazania mu dwóch żółtych kartek. Arbiter był nadgorliwy, bo Real tego dnia poradziłby sobie z Tottenhamem i bez tej pochopnej decyzji.