Barcelona pokonała Manchester Utd 3:1, wygrała Ligę Mistrzów

Liga Mistrzów Barcelona – Manchester 3:1. Puchar Europy wraca do domu. Od dawna nie ma dla niego lepszego miejsca niż Camp Nou

Publikacja: 29.05.2011 20:56

Czegokolwiek by piłkarze Manchesteru United nie zrobili, Barcelona znajdzie odpowiedź, która rzuci i

Czegokolwiek by piłkarze Manchesteru United nie zrobili, Barcelona znajdzie odpowiedź, która rzuci ich na łopatki

Foto: AFP

Już kiedyś ten finał widzieliśmy. Wynik był inny, inni strzelcy goli, ale wrażenie to samo co z rzymskiego Stadio Olimpico w 2009: że czegokolwiek by piłkarze Manchesteru United nie zrobili, Barcelona znajdzie odpowiedź, która rzuci ich na łopatki. W Londynie zrobili może nawet więcej niż w Rzymie. Dłużej trwała ich początkowa nawałnica, potrafili też dzięki Wayne'owi Rooneyowi wyrównać po pierwszej straconej bramce (Ryan Giggs, który mu podawał, był na minimalnym spalonym). Ale gdy po kwadransie bezradności Leo Messi, Andres Iniesta i Xavi odszukali się nawzajem na boisku i zaczęli grę podań, którą Alex Ferguson nazywa karuzelą, rywalom zrobiło się słabo. Na początku drugiej połowy powiedzieli: my wysiadamy, bawcie się dobrze.

Król jest niemową

O Xavim Hiszpanie napisali po meczu, że był sir Xavim. Iniesta grał słabiej niż potrafi, ale i tak lepiej niż każdy piłkarz rywali poza Rooneyem. A Messi był królewski: cofał się pod linię środkową, by wyciągnąć drużynę z zastawianych przez United pułapek, pomagał w rozgrywaniu, spychał rywali pod pole karne, podpisał się pod wszystkimi bramkami dla Barcelony, a tę najważniejszą, na 2:1, zdobył sam. Na Wembley nie tylko rozwiał wszelkie wątpliwości, czy ostatnia Złota Piłka, już druga z rzędu, mu się należała. On tym finałem zbliżył się do następnej na wyciągnięcie ręki. Trzy razy z rzędu zdobywał Złotą Piłkę jedynie Michel Platini. Gdyby plebiscyt pozwalał, pewnie zrobiliby to również Pele i Diego Maradona.

Messiego już można stawiać na równi z nimi wszystkimi, choć jest od nich tak różny. Trudno sobie wyobrazić, że dzisiejszy nieśmiały niemowa będzie kiedyś wielkim działaczem jak Platini, że skręci w stronę histerycznego sobiepaństwa Maradony albo autopromocyjnego mistrzostwa Pelego. Łatwiej Messiemu przyszło trzy razy zostać królem strzelców Ligi Mistrzów – golem w finale wyrównał rekord 12 bramek Ruuda van Nistelrooya z sezonu 2002-2003 – niż dać choć jeden ciekawy wywiad. Po finale wydusił z siebie, że jest szczęśliwy, a zwycięstwo zasłużone. Leo jest interesujący tylko z piłką przy nodze. I niczego nie żąda poza tym, żeby piłkę cały czas dostawać. Ale jak jej nie dostaje, to nie krzyczy i nie poucza. To jest siła Barcelony: że żadna jej część nie czuje się ważniejsza od całości.

Zlatan Ibrahimović w szatni Camp Nou się nie mógł odnaleźć, ale opisał ją swego czasu najcelniej: są tu najlepsi piłkarze świata, ale żaden nie odważy się dać do zrozumienia, że się najlepszym czuje. Jest opera futbolu, a nie ma primadonn. Zmieniają się strzelcy bramek - na Wembley oprócz Messiego zdobywali je Pedro, który dwa lata temu w Rzymie wszedł dopiero na ostatnie sekundy i David Villa, który jeszcze wtedy był w Valencii - ale metoda pozostaje ta sama: wszyscy biją się za wszystkich.

Niech strzela Koeman

Na trybunach usiadło kilku bohaterów Wembley 1992, tych którzy przywieźli pierwszy Puchar Europy do Katalonii. Na trybunach kibice ułożyli napis: „Jak będzie wolny, niech strzela Koeman". Ale ten finał nie wymagał ani dogrywki, ani atomowych strzałów z wolnego. Messi załatwił to w białych rękawiczkach. Straszył rywali slalomami, strzelał, podawał, albo przynajmniej zbierał wokół siebie obrońców tak, by ich zabrakło wokół innych piłkarzy, jak wtedy gdy Xavi podał, Nemanja Vidić nie zdążył dobiec, a Pedro strzelił pierwszego gola.

Najważniejsza bramka, na 2:1, była jak autocytat z Messiego. Ile już takich jego strzałów widzieliśmy: pozornie bez wielkiej siły, po ziemi, między nogami zastawiających drogę obrońców. Kończący na Wembley karierę Edwin van der Sar pewnie mógł zrobić więcej, ale ratował Manchester w innych sytuacjach, trudno mieć do niego pretensje. Po drugim golu z Manchesteru uszła wszelka wiara w wyrównanie. A po bramce Davida Villi na 3:1 w 69. minucie były już tylko próby ratowania honoru. – Grali lepiej od nas, nie ma co dyskutować. Zrobili z nami to, co zwykle my robimy rywalom: zamęczyli nas podaniami – mówił Tomasz Kuszczak, dla którego to zapewne był ostatni wieczór z Manchesterem, bo nie ma ochoty być rezerwowym u kolejnego bramkarza, zwłaszcza bramkarza młodszego o osiem lat, jak sprowadzany na miejsce van der Sara Hiszpan David de Gea.

Rządy sześcioletnie

Barcelona wygrała puchar trzeci raz w ciągu sześciu lat. Od kiedy istnieje Liga Mistrzów, z większą intensywnością zwyciężał tylko galaktyczny Real w latach 1998-2002. Messi jest dla Barcelony tym, kim dla tamtego Realu był Zinedine Zidane. Pep Guardiola tym kim był Vicente del Bosque. Ale rządy Barcelony są bardziej imponujące, bo pomiędzy tymi trzema pucharami dla klubu były jeszcze mistrzostwo Europy i świata dla Hiszpanii – wprawdzie bez Messiego, ale to ta sama barcelońska karuzela, z drobnymi tylko poprawkami. Zwycięzcy zrównali się czwartym Pucharem Europy z Ajaksem i Bayernem. Z przodu zostają już tylko Liverpool z pięcioma, Milan z siedmioma i Real z dziewięcioma. Można ruszać w dalszą pogoń, trzeba się spieszyć póki grają Xavi i Carles Puyol.

Pep Guardiola, zaskakująco przygnębiony przed meczem, melancholijny po nim, uciekał od pytań czy Barcelona jest drużyną wszech czasów. Ale i tak wystawił jej najładniejszą laurkę. – Nie mam prawa do robienia takich porównań: nie widziałem Realu di Stefano, nie widziałem Santosu Pelego, nie widziałem Ajaksu Cruyffa. Mam po prostu nadzieję, że ktoś po latach nas będzie nas wspominał: że była taka drużyna i że dawała mu przyjemność.

Trenerzy po meczu:

Pep Guardiola, trener Barcelony

To zaszczyt prowadzić takich piłkarzy. Byliśmy lepsi niż w Rzymie dwa lata temu, po tym finale mogę powiedzieć, że zagraliśmy dobry mecz. Bo gdy obejrzałem ten z 2009 na spokojnie, to zachwycony nie byłem. United sprawiali nam na Wembley problemy, ale potrafiliśmy trzymać Michaela Carricka i Ryana Giggsa pod kontrolą. Gest Carlesa Puyola wobec Erica Abidala podczas dekoracji był fantastyczny. Jeśli Alex Ferguson mówi, że jesteśmy najlepszą drużyną Europy, przyjmuję to jako najwyższy komplement. Nie mam dla niego słów uznania: wytrzymać tak długo presję pracy w takim klubie. Ja zostaję w Barcelonie przynajmniej na jeszcze jeden rok, chcę wypełnić kontrakt, mam ciągle chęć do walki. Potem zobaczymy. Leo Messi jest najlepszym piłkarzem jakiego widziałem i pewnie kiedykolwiek zobaczę. Mam nadzieję, że nie przyjdzie moment, że Leo będzie miał dość. Liczę, że zostanie na długo w klubie, z tymi piłkarzami których ma wokół. Messi gra źle tylko wtedy, gdy coś jest nie tak z tymi, co go otaczają. Więc niech mu się wiedzie w życiu prywatnym i niech klub będzie na tyle mądry, by mu zapewnić na boisku pomocników, jakich potrzebuje.

Alex Ferguson, trener Manchesteru

Przygotowaliśmy się do starcia z Barceloną najlepiej jak się dało. Ale ich gra podań jest po prostu fascynująca. Nad Messim ani przez chwilę nie potrafiliśmy zapanować. Liczyłem, że wyrównujący gol da nam skrzydła na drugą połowę. Było inaczej. Nie mogliśmy przeforsować swojego stylu. Rzadko gramy z indywidualnym kryciem przeciwników. Nigdy nie miałem przeciw sobie lepszej drużyny niż Barcelona. I nigdy nie widziałem moich piłkarzy tak bezradnych. To mi przypominało rok 1994, gdy nas rozbili 4:0. Ich futbol jest do smakowania. Trudno dotrzymać kroku takiemu rywalowi, ale to jest wyzwanie, a przed wyzwaniem nie wolno się uchylać. I my je podejmiemy.

Wysłuchał Paweł Wilkowicz

 

Piłka nożna
W Korei Północnej reżim zakazuje transmisji meczów trzech klubów Premier League
Piłka nożna
Liga Konferencji. Solidna zaliczka Jagiellonii Białystok
Piłka nożna
Liga Mistrzów. Harry Kane poszedł w ślady Roberta Lewandowskiego
Piłka nożna
Manchester City - Real Madryt. Widowisko w Lidze Mistrzów, Vinicius Junior ukradł wieczór
Piłka nożna
Manchester City – Real Madryt. Mecz dwóch poranionych drużyn