Korespondencja z Nikozji
Różnica między Wisłą a Apoelem jest większa niż dwie bramki, którymi mistrz przegrał rewanż w Nikozji. Skończyło się na 1:3, a mogło gorzej. To i tak cud, że gol Cezarego Wilka na 1:2 choć na 15 minut wepchnął Wisłę do Ligi Mistrzów. Dłużej utrzymać się w niej nie zdołała.
Gdyby jej się udało, pewnie przeżyłaby w rundzie grupowej sześć trudnych wieczorów. Mógłby ją nawet dotknąć syndrom słowackiej Żiliny, która przegrała wszystkie spotkania, a potem drużynę rozprzedano. Tym właśnie różni się od Żiliny czy Petrżalki Apoel, który po swoim pierwszym awansie jeszcze się wzmocnił, i to mądrze, bez robienia rewolucji. Dziś pozna grupowych rywali, początek losowania w Monako o 17.45.
To jest lekcja dla opornych, którym się wydaje, że Liga Mistrzów jest dla polskich klubów zamknięta z jakichś magicznych powodów, że wiszą nad nami klątwy. Jedyną klątwą było kilkanaście lat bylejakości, z której dopiero teraz się dźwigamy. Robert Maaskant ze Stanem Valckksem pracują w Krakowie od roku. Znaleźli szybki sposób na zbudowanie drużyny, która odzyska mistrzostwo Polski. Wisła mistrzem była słabym, z najmniejszą liczbą punktów, od kiedy za zwycięstwo przyznaje się trzy. Ale cały czas się zmieniała na lepsze. Latem Valckx w promocjach last minute wyszukiwał piłkarzy z doświadczeniem, dających szansę sukcesu już teraz. Ale może to wszystko działo się za szybko. Świetnie zorganizowany Apoel pokazał, że Wisła tylko robiła wrażenie gotowej do wielkiej gry.
– Na dziś jesteśmy przegrani, naszym celem była Liga Mistrzów. Wystarczy popatrzeć na statystyki, przegrywaliśmy w każdym elemencie – mówił po meczu Cezary Wilk. Apoel ma 10 mln euro budżetu, Wisła – 12. Różnicy na boisku nie stworzyły pieniądze. Stworzyły ją czas, konsekwencja i pomysł trenera Ivana Jovanovicia. Maaskant też wydaje się mieć pomysł. Ale wszystko na razie musiał tworzyć w biegu.