Najlepszy strzelec Robert Lewandowski, kapitan Jakub Błaszczykowski czy nawet Eugen Polanski, który w reprezentacji Polski zdążył raptem zadebiutować – wszyscy pytali głośno i otwarcie: po co lecieć do Korei Południowej w środku sezonu na mecz towarzyski?
Na taki krok nie zdecydowała się żadna drużyna od 2007 roku. PZPN tłumaczy się biznesem i kłopotami ze znalezieniem chętnych do gry. Biznes to 200 tysięcy dolarów, jakie Koreańczycy zapłacili za nasz przylot, pokryli też koszty podróży i zakwaterowania.
Kapitan Błaszczykowski i inni krytykujący zostali zaproszeni przez wielkiego brata ze Sportfive do pokoju zwierzeń, gdzie wytłumaczono im, dlaczego mają publicznie nie narzekać na dziesięć godzin lotu do Seulu i dwukrotną zmianę strefy czasowej w środku sezonu ligowego.
Piłkarze przestali narzekać, ale chociaż Franciszek Smuda powołał wszystkich najlepszych, czterech skreśliło się z listy w ostatniej chwili – z powodu kontuzji, o których wypada mówić, puszczając oko. Wojciech Szczęsny chciał nawet przylecieć do Polski, by stan jego kręgosłupa ocenił doktor Mariusz Urban, ale dodatkowe badania uznano za zbędne. Z wyjazdu do Korei wypisali się także Arkadiusz Głowacki, Łukasz Piszczek i Ludovic Obraniak.
Koreańska tragifarsa dopełniła się we wtorek, gdy samolot poleciał bez selekcjonera. Smuda razem z Błaszczykowskim i Pawłem Brożkiem spóźnili się na przesiadkę w Krakowie, ich wyjazd opóźnił się o dobę i w Seulu spotkali się z drużyną tylko na jednym treningu – na dobę przed meczem.