Włosi przyjechali do Polski w najsilniejszym składzie. Awans do Euro świętowali już wcześniej, o urlopach jeszcze nie myśleli. Dla zespołu Franciszka Smudy był to najpoważniejszy sprawdzian w tym roku.
Polacy grali bardzo dobrze przez pierwsze pół godziny. Szybko zorientowali się, o co chodzi rywalom. Włosi delikatnie trącali, kiedy sędzia był blisko, wybijali piłkę spod nóg z całych sił, nie licząc się z ewentualną kontuzją, gdy był daleko.
Ale Polacy zaproszeni do tańca szybko opanowali kroki. Arkadiusz Głowacki próbował pokazać Mario Balotellemu, kto jest gospodarzem tego meczu, a Damien Perquis i Eugen Polanski przyjęli rolę, jaką w naszej reprezentacji mają pisaną – agresywnie przerywali akcje przeciwników.
Błąd Szczęsnego
Przed meczem Smuda mówił, że nie może kazać swoim piłkarzom grać bardziej defensywnie, bo nie zgodzą się na to i będą chcieli atakować Włochów już na ich połowie. Tak było w pierwszych trzydziestu minutach i wyglądało to świetnie.
Włosi byli zaskoczeni rozmachem tych ataków, a Jakub Błaszczykowski, Robert Lewandowski i Ludovic Obraniak grali tak efektownie i szybko jak w meczach ze słabszymi rywalami. – Czekaliśmy na rywali, graliśmy swoje – mówił po meczu Smuda i przyznał, że wszystko załamało się po straconej bramce.