Stracony rok Arboledy

Manuel Arboleda. Miał być zbawcą reprezentacji Polski na Euro. Dziś nikt go nie chce i prawie nikt nie lubi

Publikacja: 01.01.2012 23:16

Manuel Arboleda piłkarz Lecha Poznań Urodzony w roku 1979 w Kolumbii. Grał w Los Millonairos Bogota,

Manuel Arboleda piłkarz Lecha Poznań Urodzony w roku 1979 w Kolumbii. Grał w Los Millonairos Bogota, CD Independiente Santa Fe, CD Tolima, Atletico Huila, Cienciano Cusco. Do Polski trafił wiosną 2006 roku do Zagłębia Lubin, w 2008 roku kupił go Lech Poznań. W ekstraklasie rozegrał 126 meczów i strzelił 13 goli. Mistrz Kolumbii z Tolimą (2004), mistrz Polski z Zagłębiem (2007) i Lechem (2010). Stara się o polski paszport, chciałby grać w reprezentacji prowadzonej przez Franciszka Smudę

Foto: Fotorzepa, Bartosz Jankowski

Historia pod tytułem „Jak Maniek nie został Polakiem" wcale nie streszcza się do tego, że piłkarz Lecha Poznań ciągle nie może doczekać się naszego paszportu. Arboleda nie został Polakiem, bo w którymś momencie przesadził i przestał być rozumiany.

Rok temu został najlepiej opłacanym graczem ligi i szykował się do gry w reprezentacji na Euro 2012, teraz w Lechu jest rezerwowym, klub ma problemy z jego pensją, a Franciszek Smuda zapowiedział, że miejsca w drużynie dla Arboledy już nie znajdzie.

To, jak płakał po porażkach i tańczył po sukcesach Lecha w 2010 roku, wszystkim się podobało. Pisano – południowoamerykańska ekspresja, miłość do futbolu. Arboleda swoimi golami pomógł Lechowi wywalczyć mistrzostwo, wprowadził klub do Ligi Europejskiej, pokonując bramkarza Dnipro Dnietropietrowsk, nie straszny mu był nawet Manchester City. Mańka niosła fala popularności, selekcjonerem reprezentacji był Franciszek Smuda, a to zapowiadało przyszłość w różowych barwach.

Smuda dla Arboledy był Papa-Bianco. – W Kolumbii „papa" mówimy nie na tego, który spłodził, ale na tego, który wychował. Smuda jest ważny w moim życiu, poznałem go w trudnym okresie. Byłem w obcym kraju, on mi wszystko tłumaczył, wspierał i zawsze był po mojej stronie – mówił piłkarz.

Powołanie do reprezentacji wydawało się kwestią czasu, bo Smuda polubił farbowanie lisów. A o Arboledzie mówił ciągle, że to złoty chłopak i że ma serce do gry jak nikt inny.

Serce w osobistej wyszukiwarce piłkarza wyskakuje jako najczęściej używane słowo. Jest pojemne. Mieszczą się tam Bóg, rodzina, honor, tęsknota za rodzinną wioską i dużo pieniędzy. Kiedy pod koniec ubiegłego roku przedłużał kontrakt z Lechem, romansował z Polonią, a o zainteresowaniu ze strony Legii mówił, że to zaszczyt. Dostał podobno 420 tysięcy euro rocznie i wróciła mu miłość do Poznania. Ale zaczęły się też kłopoty.

Pieniądze Arboledy zaczęły kłuć w oczy innych piłkarzy Lecha. Zresztą Kolumbijczyk przez kolegów nigdy nie był przesadnie lubiany. W Zagłębiu Lubin pobił się w szatni z Piotrem Włodarczykiem, bo nie chciał ściszyć muzyki.

Kiedy Smuda powiedział, że tylko czeka na paszport dla Arboledy, by powołać go do reprezentacji, kręcić nosem zaczęli piłkarze z jego drużyny. Robert Lewandowski stwierdził, że naturalizowanych graczy jest za dużo i to źle wpływa na atmosferę w szatni. Sławomir Peszko – podobnie jak Lewandowski, były kolega Arboledy z Lecha, teraz piłkarz FC Koeln – powiedział, że woli przegrywać z Polakami, niż wygrać Euro z kolejnym piłkarzem o obcym pochodzeniu. Arboleda reprezentantów Polski nazwał „żałosnymi" i wiadomo było, że od kadry się oddalił.

Doszła jeszcze kontuzja i zapowiadany proces z Robertem Pietryszynem (Arboleda twierdził, że jest on rasistą), byłym prezesem Zagłębia. Uraz był na tyle groźny, że piłkarz stracił niemal całą jesień na leczenie i usłyszał od Smudy, że nie jest już kadrze potrzebny.

Arboleda powiedział, że boli go serce, kiedy słyszy takie słowa i ma nadzieję, że skoro Polska z niego rezygnuje, to znaczy, że piłkarze, którzy już są w drużynie, gwarantują wywalczenie złotych medali.

Spór z Pietryszynem przedłużył przyznawanie Arboledzie polskiego obywatelstwa. Do procesu nie doszło, w kwietniu piłkarz poszedł na ugodę z prezesem, zapłacił mu 65 tysięcy złotych, ale na paszport ciągle czeka.

Mówi, że za każdym razem, kiedy dzwoni telefon, ma nadzieję, że to z urzędu. Dzwoni głównie rodzina, bo kolegów Manuel raczej nie ma. Po tym, jak w ligowym meczu z Polonią Warszawa próbował włożyć Ebiemu Smolarkowi palec tam, „gdzie Ebi wcale nie chciał", narobił sobie jeszcze więcej wrogów. Adrian Mierzejewski powiedział, że Arboledy nikt nie lubi i że to płaczek, który przewraca się, jak tylko go ktoś dotknie. Nikt go nie bronił.

Krajobraz upadku dopełniają kłopoty finansowe Lecha, który być może będzie musiał pozbywać się swoich gwiazd albo tych, którzy najlepiej zarabiają. 420 tysięcy euro tak obciąża budżet, że podobno Lech byłby w stanie oddać Arboledę za drobne, byle uwolnić się od płacenia takiej pensji.

– To nieprawda, że Manuel jest tu niechciany. W czasie jego kontuzji objawił się Marcin Kamiński, co zwiększa rywalizację, ale Arboleda ma przecież ważny kontrakt. Dopóki nie będzie konkretnej propozycji z jego strony albo jakaś oferta nie wpłynie do klubu, nie ma tematu. Gdyby chciał odejść? Na pewno byśmy to rozważyli – mówi „Rz" dyrektor sportowy Lecha Andrzej Dawidziuk.

Piłka nożna
Bodo/Glimt. Wyrzut sumienia polskich klubów
Piłka nożna
Czas na półfinały Ligi Mistrzów. Arsenal robi wyjątkowe rzeczy
Piłka nożna
Robert Lewandowski wśród najlepszych strzelców w historii. Pelé w zasięgu Polaka
Piłka nożna
Barcelona z Pucharem Króla. Real jej niestraszny
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Piłka nożna
Liverpool mistrzem Anglii, rekord Manchesteru United wyrównany