Historia pod tytułem „Jak Maniek nie został Polakiem" wcale nie streszcza się do tego, że piłkarz Lecha Poznań ciągle nie może doczekać się naszego paszportu. Arboleda nie został Polakiem, bo w którymś momencie przesadził i przestał być rozumiany.
Rok temu został najlepiej opłacanym graczem ligi i szykował się do gry w reprezentacji na Euro 2012, teraz w Lechu jest rezerwowym, klub ma problemy z jego pensją, a Franciszek Smuda zapowiedział, że miejsca w drużynie dla Arboledy już nie znajdzie.
To, jak płakał po porażkach i tańczył po sukcesach Lecha w 2010 roku, wszystkim się podobało. Pisano – południowoamerykańska ekspresja, miłość do futbolu. Arboleda swoimi golami pomógł Lechowi wywalczyć mistrzostwo, wprowadził klub do Ligi Europejskiej, pokonując bramkarza Dnipro Dnietropietrowsk, nie straszny mu był nawet Manchester City. Mańka niosła fala popularności, selekcjonerem reprezentacji był Franciszek Smuda, a to zapowiadało przyszłość w różowych barwach.
Smuda dla Arboledy był Papa-Bianco. – W Kolumbii „papa" mówimy nie na tego, który spłodził, ale na tego, który wychował. Smuda jest ważny w moim życiu, poznałem go w trudnym okresie. Byłem w obcym kraju, on mi wszystko tłumaczył, wspierał i zawsze był po mojej stronie – mówił piłkarz.
Powołanie do reprezentacji wydawało się kwestią czasu, bo Smuda polubił farbowanie lisów. A o Arboledzie mówił ciągle, że to złoty chłopak i że ma serce do gry jak nikt inny.
Serce w osobistej wyszukiwarce piłkarza wyskakuje jako najczęściej używane słowo. Jest pojemne. Mieszczą się tam Bóg, rodzina, honor, tęsknota za rodzinną wioską i dużo pieniędzy. Kiedy pod koniec ubiegłego roku przedłużał kontrakt z Lechem, romansował z Polonią, a o zainteresowaniu ze strony Legii mówił, że to zaszczyt. Dostał podobno 420 tysięcy euro rocznie i wróciła mu miłość do Poznania. Ale zaczęły się też kłopoty.
Pieniądze Arboledy zaczęły kłuć w oczy innych piłkarzy Lecha. Zresztą Kolumbijczyk przez kolegów nigdy nie był przesadnie lubiany. W Zagłębiu Lubin pobił się w szatni z Piotrem Włodarczykiem, bo nie chciał ściszyć muzyki.