Koniec liczenia punktów do rankingu i premii za awanse, koniec najlepszego od lat startu polskich klubów w europejskich pucharach. Najlepszego, ale nie aż tak dobrego, żeby wreszcie udało się przejść pierwszą rundę wiosenną. Ostatnią drużyną, której się to udało, pozostanie Legia sprzed 21 lat: bezczelna Legia Szczęsnego, Kowalczyka, Czykiera, która nie bała się Sampdorii w ćwierćfinale Pucharu Zdobywców Pucharów.
Samotny Ljuboja
Obecnej Legii tej bezczelności i sprytu w meczach ze Sportingiem brakowało. Nie zaryzykowała tak, jak trzeba było, by awansować do 1/8 finału. Wstydzić się za nią nie trzeba, nawet w Lizbonie grała jak równy z równym ze słynnym rywalem, a trener Ricardo Sa Pinto cieszył się po końcowym gwizdku, jakby podbił Ligę Mistrzów. Ale my zapamiętamy te mecze jako niewykorzystaną szansę.
Może byłoby inaczej, gdyby mógł zagrać Miroslav Radović, może sędzia powinien podyktować wczoraj w pierwszej połowie rzut karny po tym, gdy Anderson Polga ręką zatrzymał dośrodkowanie Macieja Rybusa. Legia mogła jednak zrobić swoje, nie oglądając się na nieobecnych ani na sędziego.
Najbardziej brakowało kogoś, kto pomógłby w atakach Danijelowi Ljuboi, kilka jego podań powinno się skończyć świetnymi okazjami do zdobycia gola. Koledzy Ljuboi albo źle przyjmowali piłkę, albo źle ją podawali, jak wtedy gdy rezerwowy Michał Kucharczyk, kończąc szybki kontratak, źle wymierzył podanie do Jakuba Rzeźniczaka i uciekła być może najlepsza okazja do objęcia prowadzenia. Kolejną był rzut wolny Ivicy Vrdoljaka, tuż sprzed linii pola karnego, w 79. minucie, gdy piłka poleciała nad poprzeczką.
Prawdziwy zryw Legii zaczął się, gdy było już za późno. W 84. minucie Matias Fernandez strzelił z rzutu wolnego, piłka minęła wszystkich w polu karnym, niestety również Duszana Kuciaka, który bronił nerwowo, ale do tego momentu – szczęśliwie. Legia miała sytuacje, by wyrównać, ale nawet wtedy Rafał Wolski w decydującym momencie podjął złą decyzję, zamiast podawać do niepilnowanego kolegi, strzelił w nogi Rui Patricio.